Tym albumem Egmont zaczyna nową serię wydawniczą Marvel Deluxe i
robi to w naprawdę znakomitym stylu. Rewelacyjnym wręcz, należałoby powiedzieć.
Album „X-Men:
Wielki projekt” Eda Piskora, to dzieło imponujące pod każdym względem. Jest tu na co popatrzeć, jest co
poczytać i jest też co z dumą postawić na półce. A co więcej to doskonała lektura
dla miłośników mutantów, jak i wszystkich nowych czytelników, którzy chcieliby
zacząć swoją przygodę z tą serią.
Poznajcie mutantów, homo superior, następców
człowiek. Większość z nich nie różni się niczym od homo sapiens, poza mocami,
jakimi został obdarowany. Ale to właśnie te zdolności stają się kością
niezgody, bo ludzie boją się tej chodzącej broni. I nic dziwnego, bo chociaż
tacy, jak Charles Xavier, nawołują do pokojowego współistnienia, są też ci, dla
których słuszna jest tylko jedna opcja: zastąpienie ludzi. Zaczyna się walka,
która zawiedzie naszych bohaterów w bardzo nieoczekiwane rejony, każąc im
mierzyć się z wyzwaniami, stratą i mroczną przyszłością!
„X-Men: Wielki projekt” to wielkie dzieło dla
miłośników marvelowskich mutantów, jak i fanów superhero w ogóle. Spośród
wszystkich serii Marvela, to właśnie przygody tej grupy są najbardziej
skomplikowane i poplątane. Podróże w czasie, klony, dzieci wychowywane w odległej
przyszłości, alternatywne wersje bohaterów, herosi z przeszłości przenoszeni w
nasze czasy, co chwila resetowane uniwersum… Można by wymieniać godzinami. Od
końca lat 80 XX wieku cykl ten zaczął przypominać jakaś szaloną telenowelę SF i
zrozumienie wszystkiego, a co więcej odnalezienie się w tym wszystkim, stało
się praktycznie niemożliwe. A jednak, gdy chce się czytać „X-Men”, a warto jest
to zrobić, pewna wiedza jest konieczna.
Tu z pomocą
przychodzi Ed Piskor, który wziął na swoje barki niemożliwe zdawałoby się
zadanie, streszczenia wszystkiego w spójnej zamkniętej opowieści. Autor „Hip
hop: Genealogia”, kolokwialnie mówiąc, odwalił tutaj taką robotę, jak twórcy „Kryzysu
na nieskończonych Ziemiach”, skrzętnie zbierając postacie i wątki w jedną,
imponującą opowieść. Opowieść, gdzie z miłością i zachwytem odtwarza wszystkie
najważniejsze wątki i wydarzenia od najwcześniejszych dziejów po „X-Tinction
Agenda”. Z tym, że w pewnym momencie kanoniczność dzieła staje się mniej
znacząca od artystycznej wizji, a także samej formy, jaką obrał tutaj Piskor.
Warto to odstępstwa mieć na uwadze, bo niektórzy właśnie je krytykowali dość
mocno, nie zmienia to jednak faktu, że „Wielki projekt” jest znakomity.
A skoro już o formie mowa, to chyba właśnie ona
jest największą siłą albumu. Forma na wskroś oldschoolowa, ze staromodnymi
ilustracjami, prostym kolorem i stylizacją całych plansz, stron albumu, na
karki pochodzące z wydań sprzed lat. Owszem, Piskor nie operuje stylem, jakim
operowali klasyczni rysownicy „X-Men” od lat 60. XX wieku, nie zmienia też
swojego stylu, wraz z okresami, w jakich dzieje się jego opowieść, by
dostosować go do zmian w prawdziwych komiksach, i, owszem, jego kreska ma w
sobie wiele z europejskich naleciałości, ale jakże wszystko to jest świetne dla
oka. I jak znakomicie się czyta. Do tego mamy bonusy w postaci klasycznych zeszytów
z X-Menami i doskonałe wydanie na papierze offsetowym, budzącym wiele sentymentów.
Czy jest to najlepszy komiks o marvelowskich mutantach? Nie. Ale na pewno jeden z najważniejszych wydanych na polskim rynku. Bo historia X-Men jest zakręcona i skomplikowana, po polsku zaś nigdy nie mieliśmy okazji czytać jej według chronologicznej kolejności. I chociaż dzieło Piskora obejmuje tylko trzydzieści lat wydawania serii, czyli do początków lat 90., a zatem największe poplątanie wydarzeń dopiero miało się zacząć, pomaga lepiej zrozumieć ten świat i bohaterów, wejść w niego i przygotować się na lekturę kolejnych przygód. I robi to w znakomitym stylu.
Komentarze
Prześlij komentarz