Trzeci tom „Kamili i koni”… cóż, to po prostu
kolejny tom tej serii. Nie ma tu zmian w stosunku do poprzednim albumów, nie ma
rewolucji, jest za to jeszcze więcej tej sympatycznej, lekkiej i ujmującej
opowieści dla całej rodziny. Opowieści, która bawi, śmieszy, ale i potrafi
czegoś nauczyć.
Kamila i jej ekipa powracają. Główna bohaterka
naszych opowieści jak zawsze dokazuje ze swoim koniem Oceanem, biorąc udział w
najróżniejszych konkursach. Ale przecież nie jest sama. Jej siostra to co
prawda dziecko zbyt małe, by wsiąść na prawdziwego konia, ale ma do dyspozycji
kucyka. Problem w tym, że zwierzę jest tak samo zabawne, jak i złośliwe… Do
tego są tu także ich koleżanki oraz Arthur, który może najbardziej
utalentowanym jeźdźcem nie jest, ale kiedy odziać go w rycerską zbroję, wypada
naprawdę dobrze. W ich życiu dzieje się dużo i w zabawny sposób, czasem bywa
mniej wesoło, czasem bardziej, czasem, kiedy trzeba opiekować się zwierzętami,
zajęć jest więcej, ale za to nigdy nie ma mowy o nudzie!
O ile życiowo przeżyłem okres fascynacji
zwierzętami i przyrodą w ogóle – i nigdy do końca zainteresowanie to mi nie
minęło – o tyle konie nigdy mnie nie ciekawiły. W komikach też wolę czytać o
innym typie stworzeń, że wspomnę kota Garfielda czy disnejowskie kaczki. Ale
nie zmienia to faktu, że „Kamila i konie” to seria udana. Treść jest zabawna,
lekka i szybka w odbiorze, a zarazem pozostaje – tradycyjnie dla tworu
familijnego – pouczająca, a rozrywka, jaką oferuje całość, ma swój ewidentny
urok.
Co się jednak dziwić, skoro scenariusz napisał Lili
Mésange, autor takich serii, jak „Robin Hood”, „Alienor” czy „Lola Bogota” i
jego wprawę w kreowaniu komiksów widać w tym przypadku. Poza tym to także
opowieść typowa dla linii „komiksy są super”, a więc kto czytał komiksy takie,
jak „Studio tańca”, „Sisters” czy „Lou!”, będzie bardzo zadowolony. Kto nie
czytałem, powinien wiedzieć, że każdy z tomów składa się z krótkich historyjek,
skeczy wręcz. Czasem są one bardziej, czasem mniej zabawne, ale zawsze trzymają
zbliżony do siebie poziom. I tak, jak każdy z nich można czytać niezależnie,
tak i każdy z tomów śmiało możecie poznać bez znajomości poprzedników. I wcale nie
trzeba lubić przy tym koni, o czym chyba zdołałem Was już przekonać.
Znakomita jest też tutaj szata graficzna w
wykonaniu Stefano Turconiego, autora grafik do „W.I.T.C.H.” i masy
disnejowskich komiksów, gdzie pracował zarówno nad przygodami Myszy, jak i
bajkowych postaci typu Mała Syrenka. Samo wydanie też jest świetne – trzy
albumy w jednym, papier kredowy i znakomita cena, to główne jego plusy. Jak
zawsze więc polecam. to dobra propozycja dla całej rodziny i rzecz, po którą
warto sięgnąć, nawet jeśli znacie już wiele podobnych serii.
Dziękuję wydawnictwu
Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz