Kolejny tomik „Darling in the FranXX” trafił w
nasze ręce i… Cóż, jest to tomik taki, jak poprzednie. Komu podobało się
wypełnione po brzegi akcji i erotyką podejście twórców do opowieści, ten będzie
zadowolony i tym razem. Komu nie podeszło, zdania nie zmieni. Ale kto szuka
takiej typowo męskiej opowieści akcji, nie będzie zawiedziony.
Życie Hiro i reszty toczy się dalej. Po romantycznych
uniesieniach zaczyna się też kolejna walka z wrogiem, w trakcie której dochodzi
do nieoczkiwanych wydarzeń. Z tego starcia nie wszyscy nie wszyscy jednak mogą
wrócić, a przed bohaterami jedna z najbardziej dramatycznych misji, jakich
dotąd się podjęli!
„Darling in the FranXX” to manga tak męska, że aż
chciałoby się powiedzieć, samcza. Fabuła w niej to jedynie pretekst: pretekst
do ukazania kolejnych walk, pretekst do tego, by bohaterki przebierały
wyzywające pozy albo zrzucały ubrania, albo jęczały, albo pociły się, albo
czerwieniły na twarzach… I do niczego poza tym. Dlatego właśnie owa fabuła
pozbawiona jest oryginalności do tego stopnia, że stanowi uproszczoną – i to
bardzo – kopię fabuły „Neon Genesis Evangeliona”. Czy traci się coś w trakcie
czytania „Darlifry” bez znajomości „NGE”? Nie, ale traci się ogólnie nie znając
ten legendarnej serii, która pokazuje, że nawet opowiadając o wielkich robotach
o też nie szczędząc erotyki, można nieść naprawdę wielką wizję i siłę.
Wracając do „Darling in the FranXX” i jej męskiej
strony, to każdy element został tu skrojony pod gusta facetów. Główny bohater
to shounenowy everyman, nijaki gość, który zostaje wybrańcem, by każdy
czytający mógł się z nim identyfikować. Otacza go mnóstwo pięknych, seksownych
dziewczyn, które są tak skromne, że niewiele ubrań na sobie noszą, a nawet gdy
noszą, wyglądają, jakby były nagie. Nasz wybraniec pilotuje na dodatek
gigantycznego robota bojowego – robi to w parze z seksowną dziewczyną, w pozach
wymuszonych przez konstrukcję machiny, jakby oboje ze sobą kopulowali, a
wrażenie to potęgują jęki, półotwarte usta i zamknięte oczy towarzyszące pene…
połączeniu – i robi rozwałkę potężnych wrogów. I nawet jak zdarza mu się
umrzeć, wraca. Do tego mamy niewybredny humor i dodatkowe grafiki, ukazujące
nam wdzięki bohaterek, jakby mało było ich w treści.
Oczywiście jakaś treść tutaj jest, ale nieznacząca.
Są pewne intrygujące momenty, ale czy są one istotne? Mają łączyć i łączą
pozostałe elementy, robiąc to sprawnie. Fabuła nic od czytelnika nie wymaga, ma
być czystą rozrywką i jest. Najlepsze w „Darlifra” pozostają ilustracje, czysta
kreska, przyjemny klimat, świetne kolorowe strony… Wszystko to składa się na
komiks, który z czystym sercem można polecić facetom, a nastolatkom myślącym
tylko o jednym, góra dwóch tematach. I fanom „NGE”, którzy chcieliby zobaczyć
coś bardzo podobnego, choć odmiennego charakterem. Większość z nich czytać
będzie ten cykl z drżącymi, spoconymi rękoma.
Dziękuję wydawnictwu
Waneko za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz