Darling in the Franxx #5 – Kentaro Yabuki, CODE:003

KOLEJNE STARCIE

 

Kolejny tomik „Darling in the FranXX” trafił w nasze ręce i… Cóż, jest to tomik taki, jak poprzednie. Komu podobało się wypełnione po brzegi akcji i erotyką podejście twórców do opowieści, ten będzie zadowolony i tym razem. Komu nie podeszło, zdania nie zmieni. Ale kto szuka takiej typowo męskiej opowieści akcji, nie będzie zawiedziony.

 

Życie Hiro i reszty toczy się dalej. Po romantycznych uniesieniach zaczyna się też kolejna walka z wrogiem, w trakcie której dochodzi do nieoczkiwanych wydarzeń. Z tego starcia nie wszyscy nie wszyscy jednak mogą wrócić, a przed bohaterami jedna z najbardziej dramatycznych misji, jakich dotąd się podjęli!

 

„Darling in the FranXX” to manga tak męska, że aż chciałoby się powiedzieć, samcza. Fabuła w niej to jedynie pretekst: pretekst do ukazania kolejnych walk, pretekst do tego, by bohaterki przebierały wyzywające pozy albo zrzucały ubrania, albo jęczały, albo pociły się, albo czerwieniły na twarzach… I do niczego poza tym. Dlatego właśnie owa fabuła pozbawiona jest oryginalności do tego stopnia, że stanowi uproszczoną – i to bardzo – kopię fabuły „Neon Genesis Evangeliona”. Czy traci się coś w trakcie czytania „Darlifry” bez znajomości „NGE”? Nie, ale traci się ogólnie nie znając ten legendarnej serii, która pokazuje, że nawet opowiadając o wielkich robotach o też nie szczędząc erotyki, można nieść naprawdę wielką wizję i siłę.

 

Wracając do „Darling in the FranXX” i jej męskiej strony, to każdy element został tu skrojony pod gusta facetów. Główny bohater to shounenowy everyman, nijaki gość, który zostaje wybrańcem, by każdy czytający mógł się z nim identyfikować. Otacza go mnóstwo pięknych, seksownych dziewczyn, które są tak skromne, że niewiele ubrań na sobie noszą, a nawet gdy noszą, wyglądają, jakby były nagie. Nasz wybraniec pilotuje na dodatek gigantycznego robota bojowego – robi to w parze z seksowną dziewczyną, w pozach wymuszonych przez konstrukcję machiny, jakby oboje ze sobą kopulowali, a wrażenie to potęgują jęki, półotwarte usta i zamknięte oczy towarzyszące pene… połączeniu – i robi rozwałkę potężnych wrogów. I nawet jak zdarza mu się umrzeć, wraca. Do tego mamy niewybredny humor i dodatkowe grafiki, ukazujące nam wdzięki bohaterek, jakby mało było ich w treści.

 


Oczywiście jakaś treść tutaj jest, ale nieznacząca. Są pewne intrygujące momenty, ale czy są one istotne? Mają łączyć i łączą pozostałe elementy, robiąc to sprawnie. Fabuła nic od czytelnika nie wymaga, ma być czystą rozrywką i jest. Najlepsze w „Darlifra” pozostają ilustracje, czysta kreska, przyjemny klimat, świetne kolorowe strony… Wszystko to składa się na komiks, który z czystym sercem można polecić facetom, a nastolatkom myślącym tylko o jednym, góra dwóch tematach. I fanom „NGE”, którzy chcieliby zobaczyć coś bardzo podobnego, choć odmiennego charakterem. Większość z nich czytać będzie ten cykl z drżącymi, spoconymi rękoma.

 

Dziękuję wydawnictwu Waneko za udostępnienie egzemplarza do recenzji.






Komentarze