Amazing Spider-Man #11/1995-5/1996: Maximum Carnage – Tom DeFalco, J.M. DeMatteis, Terry Kavanagh, David Michelinie, Mark Bagley, Sal Buscema, Ron Lim, Tom Lyle, Alex Saviuk

RZEŹ MAKSYMALNA

 

Zanim w roku 1997 wystartowała w Polsce „Saga klonów”, to właśnie ta wydana dwa lata wcześniej opowieść była największym pajęczym wydarzeniem, jakie zawitało na polski rynek. Rozpisana na numery „Amazing Spider-Mana” 11/1995-5/1996 spotkała się z równie wielką ilością pozytywnych i negatywnych opinii. I po dziś dzień wzbudza podobne emocje, jednych zachwycając rozmachem i klimatem, innych zaś odpychając pozornym brakiem czegoś ponad tylko szaloną akcję. Wciąż jednak pozostaje inspiracją dla kolejnych pokoleń twórców (ostatnio w USA pojawiły się podobne eventy „Absolute Carnage” i „Extreme Carnage”) i choćby dlatego warto go poznać.

 

W życiu Petera nie dzieje się najlepiej. Po śmierci Harry’ego, musi poradzić sobie z żałobą i konsekwencjami ostatnich wydarzeń, a także faktem, że MJ prosi go by choć na trochę przestał być Spider-Manem. Czy Parker będzie miał ku temu okazję? Niestety nie. Oto z więzienia Ravencroft ucieka Carnage. Do tego zabiera ze sobą Shriek. A to zaledwie początek jego planów! Na Pająka czeka starcie, na jakie może nie być gotowy. Do tego na scenie pojawiają się kolejne postacie, takie jak Venom, a sytuacja komplikuje się coraz bardziej. Czy uda się powstrzymać szalonego symbionta zanim dojdzie do tragedii?

 

Z historiami, które stawiają na akcję tak to już bywa, że jednych zachwycają, innych rozczarowują. Ostatnio przekonuję się jednak, że o ile nowości od Marvela coraz bardziej mnie zawodzą, o tyle klasyka kupuje coraz bardziej. „Maximum Carnage” po raz pierwszy poznałem ćwierć wieku temu, była to pierwsza spidermanowa opowieść, jaką czytałem. Wtedy mnie kupiła, po latach, gdy wróciłem do niej, było już rozczarowany nadmiarem akcji, którą można było ograniczyć do kilku zeszytów. Ale teraz, wracając do niej raz jeszcze, muszę powiedzieć, że jest bardzo udana i że takich eventów już się nie spotyka.

 


Największym plusem całości jest akcja. Rozpisana na czternaście rozdziałów miała pełne prawo nudzić, ale nie nudzi. Dzieje się tu dużo, choć bywa że monotonnie, postaci jest wiele, a tempo odpowiednie – jest tu miejsce na dynamiczne starcia, gdzie króluje efekciarstwo, ale i na bardziej skupione na postaciach, przegadane momenty. Mamy tu sporo z mrocznej ery komiksu, dzięki czemu Peter zamiast rzucać żartami, jest bardziej ponurym, zamyślonym bohaterem, w którego głowie rodzi się wiele filozofujących dywagacji, a ekipa twórców świetnie wykorzystała relacje między bohaterami. Jest tu też cos z horroru i fantastyki ocierającej się o symbolikę, ale przede wszystkim króluje akcja, pełna widowiskowych scen, które zapadają w pamięć.

 


W skrócie: warto. Warto poszukać starego wydania albo poczekać na reedycję w ramach „Spider-Man: Epic Collection”. Nie jest to ambitny komiks – choć miewa ambitne momenty – nie jest też jednolity poziomem, bo pracowała nad nim cała ekipa twórców, ale jest bardzo dobry, świetnie zilustrowany (czy to prostą kreską Buscemy, czy bardziej złożonymi grafikami Bagleya) i robi wrażenie swoim rozmachem.

Komentarze