Jason Aaron kontynuuje swój szalony run „Avengers”.
Run naznaczony widowiskową akcją, dziwnymi, ale całkiem nieźle podanymi
pomysłami i lekkością. Seria ta to komiks podany bez ambicji, z nastawieniem na
czystą rozrywkę i dobrą zabawę. I dokładnie to oferuje.
Blade dołączył do Avengers! Ale to dopiero początek
akcji z wampirami, bo w Transylwanii trwa wojna domowa, Dracula zniknął, a z
tym, co dzieje się w królestwie wampirów, nawet Mściciele mogą sobie nie
poradzić. Tym bardziej, że być może wcale nie będą mogli ufać Balde’owi…
Jason Aaron to taki komiksowy wyrobnik, który
zdołał oszukać co mniej doświadczonych czytelników i przekonać ich, że potrafi
zrobić komiks ambitny czy zaskakujący. Ale nie zrobił żadnego takiego.
Wszystko, co wyszło spod jego ręki, było kopiowaniem motywów innych twórców i
to najczęściej kopiowaniem bez polotu. Całkiem dobrze udał mu się właściwie
chyba tylko run „Punishera Max”, gdzie też po prostu kontynuował estetykę
wypracowaną przez Gartha Ennisa i innych autorów zajmujących się tytułem przed
nim, podobnie było też z serią „Thor”. Bawiłem się jednak przy nich dobrze i
dobrze bawię się przy „Avengers”, bo tu autor porzucił udawanie, że ma jakieś
konkretne ambicje i po prostu pokazuje szaloną akcję.
Fabuła od początku wyładowana jest akcją i nie
inaczej jest w tym tomie. Akcja jest szybka, momentami chaotyczna, nie przeczę,
ale pełna lekkości i humoru, dzięki którym nawet najbardziej absurdalne idee
udaje się autorowi sprzedać z całkiem niezłym skutkiem. Nie ma tu oryginalności
(najlepszy pierwszy tom był odtworzeniem motywów wcześniej pokazanych w niezbyt
udanym crossoverze „Saga of the Serpent Crown”), ale i tak czyta się to nieźle,
a włącznie Blade’a i dodanie trochę mroku wyszło fabule na plus. Choć przyznam
szczerze, że chętnie zobaczyłbym ten zeszyt w formie krwawszej opowieści dla
dorosłych, jakie Aaron czasem potrafi nam zaserwować.
Do tego mamy dobre ilustracje. Lepsze niż w
poprzednich tomach, bo teraz Marquez, który dotąd w serii udzielał się sporadycznie,
dostaje szansę pokazać, co potrafi, a potrafi sporo. Do tego mamy Andreę
Sorentino, który operuje specyficznym stylem, ale jak udowodnił w poprzednim
tomie, do postaci Blade’a pasuje to dobrze i to w tym tomie widać. Ogląda się
go całkiem przyjemnie i chociaż twórcy nie stworzyli tu nic wiekopomnego (a z
czasem seria okazała się męcząca dla czytelników, jeśli popatrzycie komentarze
odnośnie oryginalnych wydań), jeśli lubicie postacie, śmiało możecie po album
sięgnąć.
I to dobre podsumowanie całości. „Wojna wampirów”
to całkiem przyzwoity komiks środka, przypominający mi nieco o historiach w
stylu „Świt synów nocy”. I ten wzbudzony sentyment też zaliczam mu in plus.
Dziękuję wydawnictwu
Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz