Idąc za ciosem i korzystając z popularności
„Diuną”, jaką wywołał film pod tym samym tytułem, wydawnictwo Non Stop Comics
serwuje nam drugi tom komiksu „Ród Atrydów”. I dobrze, bo to kawał całkiem
udanego komiksu, co prawda niewnoszącego nic nowego do uniwersum – to przecież
tylko adaptacja książek – ale zapewniającego fanom udaną rozrywkę. I szansę
ponownego (albo pierwszego, jeśli książki kontynuatorów Herberta nieprzypadły
im do gustu) wydarzeń poprzedzających „Diunę”.
Na Ix szykuje się bunt. Ale decyzje przywódców
miasta mogą zmienić wiele – niestety także na gorsze. Gdy zagrożenie narasta, a
spiski trwają, Pardot chce doprowadzić do realizacji swojego planu przemianu
Diuny w prawdziwą oazę. Ale Fremeni nie są pewni jego motywów, a tym bardziej
tego, czy naprawdę dokonanie takiego cudu jest możliwe…
„Diuna” do świata komiksu zawitała jeszcze w latach 80. XX wieku, kiedy to scenarzysta
Ralph Macchio i wybitny rysownik, a zarazem daleki potomek Henryka
Sienkiewicza, Bill Sienkiewicz na papier przenieśli film Davida Lyncha
nakręcony na podstawie dzieła życia Herberta. Na polskim rynku z komiksami ze
świata „Diuny” zapoznaliśmy się jednak niedawno, właśnie za sprawą filmu i
najpierw pierwszego tomu komiksowej adaptacji pierwszej książki z cyklu, a
potem „Rodu Atrydów”, którego ciąg dalszy właśnie dostajemy.
Jak pisałem już nieraz, za wydaną po raz pierwszy w
1965 roku powieścią Herberta nie przepadam jakoś szczególnie, mimo jej statusu.
Nie lubię też filmowej adaptacji z 1984 roku, chociaż filmy odpowiedzialnego za
nią Davida Lyncha uwielbiam tak samo, jak kino nowej przygody, do którego
śmiało można ją zaliczyć. Wiem, że większość osób, które za „Diuną” nie
przepadają, jako powód podaje ciężar lektury, ale ja tego ciężaru nie widzę.
Fabularnie to rzecz prosta, chociaż otoczka i sam świat są całkiem przyjemnie
złożone i dopracowane. Styl też mnie nie odstrasza – uważam, że naprawdę wartro jest czytać tylko
te książki, których nie pochłania się zbyt łatwo. Po prostu nie kupuje mnie ta
estetyka, mocno osadzona w arabskich klimatach, historii, religii. Nie trawiłem
nigdy „Baśni tysiąca i jednej nocy” i im podobnych, a w „Diunie” to niestety
znajduję.
I znajduję to także w komiksach, ale jednocześnie
jest tu też właściwie wszystko to, co w komiksie SF znaleźć się powinno:
widowiskowe sceny, popisy wyobraźni, dużo kosmicznych scenerii, zagrożenie,
akcję, przygody, komentarz polityczno-społeczny, nieco filozofowania… Do tego
dla tych, którzy nie polubili „ciężaru” oryginału, w graficznej adaptacji czeka
na nich fabuła przeniesiona na prostszy, łatwo przyswajalny grunt. Grunt
odkreślony za pomocą cartoonowej, ale niepozbawionej detali kreski i prostoty,
podanej w sposób przyjemny dla oka i dobrze pasujący do całości.
W skrócie: prosta, całkiem przyjemna lektura. Coś
dla fanów, którzy chcą jeszcze raz przeżyć tę przygodę, jak i dla nowych
odbiorców, dla których to dobra okazja do wejścia w ten świat. Ma swój urok i nawet
jeśli wykonana jest w sposób dość typowy dla współczesnego komiksu – a
przyznam, że lepiej pasowałby tu styl opowiadania i rysowania takich komiksów z
lat 80. i 90. XX wieku – nie zawodzi.
Komentarze
Prześlij komentarz