Dragon Ball Full Color: Saga o młodym Gokū #1-3 – Akira Toriyama

GOKŪ NABIERA BARW

 

Jedna z najsłynniejszych mang w historii powróciła niedawno na polski rynek w wersji kolorowej. Swego czasu na punkcie tej sago oszalał cały świat. Teraz już na taki szał liczyć nie możemy, nada; jednak „Dragon Ball”, bo o nim mowa, to klasyka i klasa sama w sobie, którą znać warto. I chociaż cały cykl czytałem już niezliczoną ilość razy, w edycję „Full Color” wgryzłem się z wielką ochotą i musze powiedzieć, że opowieść wciąż seria bawi tak, jak wtedy gdy miałem kilka, kilkanaście lat i odkrywałem ją po raz pierwszy. Ale co się dziwić, to w końcu shounen idealny, a przy okazji doskonała lektura czy znacie serię, czy jakimś cudem jeszcze nie mieliście okazji jej czytać.

 

Te pierwsze trzy tomy „DB” to w odróżnieniu od późniejszych odsłon, historia czysto komediowa. Oto mieszkający na odludziu nastolatek Son Gokū – dziwne dziecko, bo nienaturalnie potężne, posiadające ogon i brak logicznego rozumowania – spotkany zostaje przez poszukującą Smoczych Kul Bulmę. Bulma chce zebrać siedem owych kul, bo wtedy będzie mogła wywołać spełniającego życzenia smoka, Shenlonga. Gokū natomiast posiada jedną z nich, pamiątkę po zmarłym dziadku. W ten oto sposób oboje wyruszają w pełną przygód i dziwacznych postaci podróż po świecie, gdzie niczym dziwnym nie są biegające dinozaury, zboczeni mistrzowie sztuk walki czy zmieniające postać świńskie demony…

 

„Dragon Ball” jest już z nami niemal czterdzieści lat. W listopadzie 2024 roku będzie świętował okrągłą czterdziestkę właśnie. Aż trudno uwierzyć, że cykl, stworzony z inspiracji filmami z Jackie Chanem, nadal cieszy się wielką popularnością i kultową wręcz sławą, ale tak jest. Dużo humoru, dużo akcji, odrobina erotyki i emocje potrafiące wgnieść czytelnika w fotel czy na czym tam akurat siedzi. Przepis na sukces gwarantowany. Do tego znakomite rysunki, dynamiczne kadrowanie i naprawdę dobre polskie wydanie. Bo wydanie właśnie w przypadku edycji w pełni kolorowej jest rzeczą kluczową.

 


Podstawą jest tu kolor. Kolorowe jest wszystko, chociaż żal, że nie mamy tu wielu stron tytułowych poszczególnych rozdziałów – w czarnobiałym wydaniu mangi były one zachowane, więc odczuwa się ich brak. Poza tym jednak wszystko jest tu bardzo udane (choć nieidealnie - strój Gokū zmienia barwę po 50 stronach). Wysokiej jakości półkredowy papier pozwala cieszyć się kolorowymi grafikami, powiększony format, dodatkowa obwoluta, dodatki, w których znajdziecie np. wywiady z Toriyamą… Do tego zmieniono i poprawiono to i owo w tłumaczeniu czy czcionce – nie zawsze wyszło to mandze na lepsze – co też warto nadmienić.

 


W skrócie: absolutnie warto. „Dragon Ball” to dzieło kultowe, które nigdy się nie zestarzeje i które poznać powinien każdy, nieważne czy lubi tego typu opowieści, czy ich nie trawi. Nie znać w końcu po prostu nie wypada. Tym bardziej, że teraz możemy cieszyć się także regularnie wydawaną na naszym rynku nową serią „Dragon Ball Super” oraz licznymi dodatkami. Dlatego polecam gorąco i gorąco zachęcam. Czy znacie, czy nie, kolor jednak robi w tym wydaniu swoje i pozwala na nowo cieszyć się tą opowieścią. A jest to kolor świetny, unikający nadmiernej barwności, na jaką Toriyama sam zresztą narzekał przy okazji anime comicsów, ożywiający mangę, a w czytelnikach wychowanych na anime wyświetlanym w RTL7 dodatkowo sentymentalny. Ja, czytając „Dragon Ball Full Color” poczułem się znów, jak dzieciak i miałem wrażenie, jakbym jeszcze raz oglądał anime. Z tym, że, nie ma się co oszukiwać, wizualnie ta edycja wypada lepiej, niż serial.

Komentarze