Ultimate X-Men, tom 4 – Brian Michael Bendis, David Finch

NOWI MUTANCI

 

Kiedy w poprzednim tomie „Ultimate X-Men” nie pojawiła się zapowiedź kolejnej części, bałem się, że Egmont zakończył wydawanie serii wraz z finałem runu Marka Millara. Owszem run ten był najlepszym, co „UXM” miało do zaoferowania, ale i tak byłoby żal. Na szczęście ciąga dalszy pojawił się właśnie na polskim rynku i jest niemal równie świetny, jak poprzednie tomy. Ale co się dziwić, skoro za scenariusz wziął się Brian Michael Bendis, jeden z ojców uniwersum Ultimate i autor choćby rewelacyjnego „Ultimate Spider-Mana”.

 

Wolverine wraca. Gdy jednak przemierza ulice Nowego Jorku, odkrywa, że polują na niego żołnierze. I to tacy, którzy mają do dyspozycji technologię, z jaką nawet on może sobie nie poradzić. Bez pomocy przyjaciół będzie ciężko, więc Wolvie angażuje w sprawę Spider-Mana i Daredevila.

To jednak dopiero początek. Gdy protesty przeciw mutantom nasilają się, prezydent wpada na pomysł stworzenia własnej mutanckiej grupy, Nowych Mutantów, i odcięcia się od X-Men. Czy to jednak może się udać?

 

Uniwersum Ultimate stworzyli Bendis i Millar. Ten pierwszy dostał w swojej ręce przygody Spider-Mana, ten drugi mutantów. Obaj mieli jeden cel – odświeżyć najważniejsze motywy i wątki i zaszczepić je na grunt XXI wieku, który właśnie się zaczął. I obaj zrobili to iście rewelacyjnie. Millar jednak, swoim zwyczajem, odszedł po napisaniu tylu historii, ile miał ochotę, i zostawił „Ultimate X-Men” po zaledwie 33 zeszytach, przekazując ją w ręce Bendisa. A ten pociągnął opowieść w świetnym stylu, łącząc ją ze swoim „Ultimate Spider-Manem”, a po zaledwie dwunastu zeyztach – wszystkie znajdziecie w tym albumie – przekazał kolejnemu twórcy, tym razem Briana K. Vaughana, który pozostał z tytułem na dłużej, ale to już zupełnie inna opowieść.

 


Wracając do Bendisa to kontynuuje on to, co kluczowe dla serii i zarazem to, co pokazał w „Pająku”, czyli odświeżanie postaci, nadawanie im nieco odmiennego, ale jednak spójnego charakteru czy looku, a także inteligentną zabawę konwencją. Jest tu więc akcja, dobre tempo, lekkość, nieco humoru, dobre pomysły, żywe dialogi… Czyta się to równie znakomicie czy znacie serię, czy nie. Do tego rzecz jest znakomicie zilustrowana. Poprzednie tomy miały zarówno świetne ilustracje, jak i grafiki, które kłuły wręcz w oczy. Tym razem za szatę graficzną odpowiedzialny jest jeden znakomity artysta, który rysuje realistycznie i nastrojowo i to się ceni.

 


W skrócie, kolejny swiety komiks spod szyldu „Ultimate”. Oby Egmont szybko wydał kolejne „Spider-Many” z tej linii wydawniczej, a także wznowił m.in. „Ultimates” i kto wie, postawił na takie tytuły, jak „Ultimate Fantastic Four”. Byłoby znakomicie, ale na razie cieszmy się tym, co mamy, bo jest czym.

 

Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.


Komentarze