Kiedy w poprzednim tomie „Ultimate X-Men” nie
pojawiła się zapowiedź kolejnej części, bałem się, że Egmont zakończył
wydawanie serii wraz z finałem runu Marka Millara. Owszem run ten był najlepszym,
co „UXM” miało do zaoferowania, ale i tak byłoby żal. Na szczęście ciąga dalszy
pojawił się właśnie na polskim rynku i jest niemal równie świetny, jak
poprzednie tomy. Ale co się dziwić, skoro za scenariusz wziął się Brian Michael
Bendis, jeden z ojców uniwersum Ultimate i autor choćby rewelacyjnego „Ultimate
Spider-Mana”.
Wolverine wraca. Gdy jednak przemierza ulice Nowego
Jorku, odkrywa, że polują na niego żołnierze. I to tacy, którzy mają do
dyspozycji technologię, z jaką nawet on może sobie nie poradzić. Bez pomocy
przyjaciół będzie ciężko, więc Wolvie angażuje w sprawę Spider-Mana i
Daredevila.
To jednak dopiero początek. Gdy protesty przeciw
mutantom nasilają się, prezydent wpada na pomysł stworzenia własnej mutanckiej
grupy, Nowych Mutantów, i odcięcia się od X-Men. Czy to jednak może się udać?
Uniwersum Ultimate stworzyli Bendis i Millar. Ten
pierwszy dostał w swojej ręce przygody Spider-Mana, ten drugi mutantów. Obaj
mieli jeden cel – odświeżyć najważniejsze motywy i wątki i zaszczepić je na
grunt XXI wieku, który właśnie się zaczął. I obaj zrobili to iście rewelacyjnie.
Millar jednak, swoim zwyczajem, odszedł po napisaniu tylu historii, ile miał
ochotę, i zostawił „Ultimate X-Men” po zaledwie 33 zeszytach, przekazując ją w
ręce Bendisa. A ten pociągnął opowieść w świetnym stylu, łącząc ją ze swoim
„Ultimate Spider-Manem”, a po zaledwie dwunastu zeyztach – wszystkie znajdziecie
w tym albumie – przekazał kolejnemu twórcy, tym razem Briana K. Vaughana, który
pozostał z tytułem na dłużej, ale to już zupełnie inna opowieść.
Wracając do Bendisa to kontynuuje on to, co
kluczowe dla serii i zarazem to, co pokazał w „Pająku”, czyli odświeżanie
postaci, nadawanie im nieco odmiennego, ale jednak spójnego charakteru czy looku,
a także inteligentną zabawę konwencją. Jest tu więc akcja, dobre tempo, lekkość,
nieco humoru, dobre pomysły, żywe dialogi… Czyta się to równie znakomicie czy
znacie serię, czy nie. Do tego rzecz jest znakomicie zilustrowana. Poprzednie
tomy miały zarówno świetne ilustracje, jak i grafiki, które kłuły wręcz w oczy.
Tym razem za szatę graficzną odpowiedzialny jest jeden znakomity artysta, który
rysuje realistycznie i nastrojowo i to się ceni.
W skrócie, kolejny swiety komiks spod szyldu
„Ultimate”. Oby Egmont szybko wydał kolejne „Spider-Many” z tej linii
wydawniczej, a także wznowił m.in. „Ultimates” i kto wie, postawił na takie
tytuły, jak „Ultimate Fantastic Four”. Byłoby znakomicie, ale na razie cieszmy
się tym, co mamy, bo jest czym.
Dziękuję wydawnictwu Egmont
za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz