Ta powieść już z opisu przypomina niezliczone
dzieła postapo. Są tu nawet elementy z miejsca kojarzące się z „Jestem
legendą”. A jednak debiutancka powieść związanej z branżą filmową Bethany Clift
jest całkiem niezłym reprezentantem gatunku, w sam raz dla fanów.
Koniec roku 2023. Światem wstrząsa najbardziej
zabójcza pandemia z jaką kiedykolwiek miał do czynienia. Nazwa 6DM mówi
wszystko: sześć dni maksimum, tyle wynosi czas życia zarażonej osoby. A zaraża
się niemal każdy…
Początek roku 2024. W Londynie przy życiu pozostał
jedynie jedna kobieta. Cały jej świat uległ zmianie, a ona absolutnie nie jest
przygotowana na to wszystko. Dotąd dostosowywała się do innych, teraz musi
radzić sobie sama i po swojemu. Nie ma dla kogo żyć, samotność atakuje ją ze
wszystkich stron, a mimo to wraz z psem rusza w podróż, żeby sprawdzić, czy
naprawdę jest jedyną ocalałą. Czy wśród trupów, pustki i śmierci zdoła odnaleźć
jakąkolwiek nadzieję? A może w końcu sama się nią stanie?
„Ostatnia na imprezie” to typowe postapo.
Tajemnicza choroba wybijająca świat? Znamy to z klasyki gatunku, znamy też z
rzeczywistości ostatnich lat. Pisywali o tym mistrzowie, Stephen King
(„Bastion”), Joe Hill („Strażak”), Dean Koontz („Oczy ciemności”, których
detale były tak bliskie faktycznej pandemii z ostatnich lat, że można tę powieść
traktować niemal jak dzieło profetyczne), Graham Masterton („Głód”) czy
sięgając na zdecydowanie wyższą półkę, Cormac McCarthy i jego „Droga”.
Przykładów można by mnożyć, ale zasadnicze jest pytanie, co jeszcze świeżego w
temacie można powiedzieć? W ostatnich latach, może dekadach nawet, jedynie
Chuck Palahniuk zdołał tego dokonać. Bethany Clift zaś wpasowuje się w schematy
gatunkowe. Z jakim skutkiem?
Całkiem przyzwoitym. W ostatnich latach postapo
jest chyba popularniejsze, niż kiedykolwiek wcześniej, ale zarazem ma się
jakościowo dużo gorzej, niż dotąd. Czytałem wiele takich dzieł, od
beznadziejnego „Metra 2033”, przez „Świat po powodzi”, po „Młody świat”.
„Ostatnia na imprezie” jest o niebo lepsza od tych tytułów. W ostatnich latach
jedynie Palahniuk, Hill i Cronin ze współczesnych autorów zdołali zrobić lepsze
książki niż ta powieść. Zasadniczym plusem całości jest postawienie autorki nie
na akcję, a na swoistą zwyczajność. To bardziej opowieść o kobiecej bohaterce,
niż o świecie. I to opowieść stawiająca na klimat, nawet jeśli ten nie jest
zbyt intensywnie widoczny na stronach.
Poza tym „Ostatnia na imprezie” to prosta,
nieskomplikowanie napisana powieść. Powieść rozrywkowa, ale całkiem udana.
Konwencji i schematów nie łamie, nowych gatunkowych gruntów nie odkrywa,
niemniej fanom gatunku dostarcza porcji całkiem przyzwoitej postapokaliptycznej
zabawy, gdzie znajdą wiele znajomych elementów czy scen.
Dziękuję wydawnictwu
Rebis za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz