Dragon Ball Super #18: Gokū no Chichi Bādakku – Akira Toriyama, Toyotaru

BARDOCK, OJCIEC GOKU

 

Osiemnasty tomik „Dragon Balla Super” to w końcu opowieść zyskująca nieco ciekawszej akcji. A to za sprawą powrotu do postaci ojca głównego bohatera i zaserwowaniu nam kilku przyjemnych retrospekcji. Co daje też ciekawe perspektywy na przyszłość.

 

Na początku opowieść zabiera nas cztery dekady w przeszłość. Na planecie Cereal Nameczanie i Cerealianie żyją w harmonii i pokoju. Do czasu, aż zjawiają się siły Saiyan i zaczynają wykańczać mieszkańców. Ale wśród nich jest Bradock, ojciec nowonarodzonego Gokū, który ma nieco inne spojrzenie na całą sprawę…

Czasy obecne. Granolah dowiaduje się całej prawdy o tym, jak przetrwał atak saiyańskich wojowników. Czy jednak te informacje zmienią jego nastawienie? Jaką rolę w wydarzeniach sprzed niemal pół wieku odegrali Heatherowie? I co się stanie, kiedy jeden z nich osiągnie moc potężniejszą, niż Granola, z którym Gokū i Vegeta mieli takie problemy?

 

Ten tom może i nie wywraca wszystkiego do góry nogami, ale zabawa, jaką oferuje jest przednia i musze powiedzieć, że to chyba najlepszy epizod „Dragon Balla Super” od czasu, kiedy Toriyama zaczął kontynuować opowieść tam, gdzie zostawiła ją seria anime, a przecież do tej pory mieliśmy całą masę świetnych odcinków. Co o tym zadecydowało?

 

Przede wszystkim powrót do przeszłości. Jeśli oglądaliście odcinki OVA o Bardocku, wiecie czego się spodziewać. To świetny powrót do przeszłości, pełen sympatycznych scen i świetnej akcji. Jest tu dużo sentymentów, jest wiele intrygujących momentów, które pozwalają nam lepiej zrozumieć ojca głównego bohatera (i podobieństwa między nim a synem), a także po prostu dużo wciągającej rozrywki.



Oczywiście większość tomiku to jednak szalona walka, w której nie brak upadków, urazów, ataków niszczących całe połacie ziemi i dzikiej wymiany ciosów. To zaledwie wstęp do tego, co nadciąga, ale już robi wrażenie. I co z tego, że to wszystko już było, jak nadal czyta się znakomicie i tak samo ogląda, bo grafiki Toyotarou są po prostu świetne. Maja w sobie look i klimat starego „Dragon Balla”, ale jednak są bardziej złożone, dopełnione większą ilością detali i unowocześnione. Co razem z treścią daje nam kolejny dobry epizod znakomitej serii.

 

Reasumując, warto. Jak zawsze zresztą, a nawet bardzie, niż ostatnie kilka tomów. „Dragon Ball” to klasa sama w sobie i rzecz, która się nie starzeje, ani tym bardziej nie zawodzi. I chociaż wciąż seruje nam dokładnie to samo, co zawsze, nie zostawia nikogo rozczarowanym.

Komentarze