Kolejna powieść Dicka powróciła na polski rynek. I tym
razem mamy do czynienia również z kolejną wielką książką tego artysty. Może „Radio
wolne Albemuth” nie należy do najbardziej znanych dzieł amerykańskiego mistrza,
a jednak należy do tych najbardziej polecenia wartych. Bo to kolejna, jakże przejmująca
i aktualna wizja, a zarazem naprawdę wyśmienita, świetnie napisana lektura,
jaka pozostaje w pamięci na dłużej.
Ferris F. Fermont (jego inicjały, FFF czyli 666, 3 x
szósta literat alfabetu) jest prezydentem. Jest też paranoikiem i oportunistą,
który Stany zmienia w państwo policyjne. Tymczasem przyjaciel pisarza science
fiction, Philipa K. Dicka, staje się odbiornikiem kosmicznych komunikatów. Te zaś
mogą pomóc obalić prezydenta. Ale czy to w ogóle możliwe?
Do tej powieści podchodzić można, jak do dzieła
samodzielnego, bo tym przecież jest, a zarazem również jak do części większej
serii, znanej pod nazwą trylogii „Valis”. To właśnie tu, pod pierwotnym tytułem
„VALISystem A”, Dick po raz pierwszy starał się zmierzyć z paranormalnym
incydentem, jakiego był pewien, że doświadczył w roku 1974, a który posłużył mu
potem, jako fabuła do „Valis” (stąd nie wnikam w jego detale w tym miejscu),
ale ostatecznie rzecz ukazała się jako „Radio wolne Albemuth”. Ale nie zmienia
to faktu, że mamy tu do czynienia z dziełem kompletnym i znakomitym.
Dick swoim zwyczajem, z drobiazgowością i uporem
paranoika, którym przecież był, przygląda się mechanizmom władzy, wcale nie
tylko tej totalitarnej, analizuje je i ośmiesza. Ale w tym ośmieszaniu śmiechu
jako takiego nie ma, wszystko to bowiem przeraża. Odarte z całej tej ubranej
jedynie na pokaz otoczki, przedstawia
grozę, mrok, brud i wszystko to, czego nie chcielibyśmy widzieć u władzy,
mającej przecież nad nami kontrolę, ale co zawsze tam jest. Bo ta satyryczna
strona „Radia” jest nie tylko nad wyraz aktualna, ale i ponadczasowa. Władza się
zmienia, zmienia się strona polityczna ją trzymająca, zmieniają się nazwy, wreszcie
zmienia się to, czym nas straszy, czym kupuje, a czym tłamsi, ale same
mechanizmy nie zmieniają się nigdy. Dick o tym wie, o tym pisze, nawet jeśli jest
tu wszystko to konkretnie ukierunkowane, a co my z tym zrobimy, zależy już od
nas.
Ale jest też w tej powieści nieodzowna strona fantastyczna.
Jest kosmiczna inteligencja, jest różowy promień światła i tym podobne elementy.
Jest też rozpad rzeczywistości, ale co ważne mamy tu mnóstwo autosatyry, bo
Dick znów czyni z siebie bohatera i znów robi to z ironią i dystansem. A właściwie
tu robi to po raz pierwszy, bo wszystko, co przeczytacie tutaj, znajdziecie
potem w trylogii „Valis” z tym, że w „Radiu” w formie nieco prostszej, bardziej
przestępnej, choć nadal zaangażowanej politycznie, religijnie i filozoficznie. Świetnie
napisanej, pięknie wydanej. Warto. To naprawdę jedno z największych dzieł
autora, ale i jedna z najlepszych powieści o totalitaryzmie. I niezmiennie robi
wielkie wrażenie.
Dziękuję wydawnictwu
Rebis za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz