Echo - Thomas Olde Heuvelt

GÓRA STRACHU

 

Auf den Ästen in den Gräben

Ist es nun still und ohne Leben

Und das Atmen fällt mir ach so schwer

Weh mir oh weh

Und die Vögel singen nicht mehr

- Rammstein

 

Thomas Olde Heuvelt to nazwisko, które pewnie kojarzy niewielu czytelników znad Wisły. Nawet wśród fanów fantastyki / horroru, do których jego prace są dedykowane. A jednak mimo to od lat jest jednym z najlepszych i najbardziej wartych uwagi pisarzy gatunkowych. „Echo”, jego najnowsza powieść, szósta już z kolei (choć dopiero druga wydana w Polsce), tylko potwierdza jego klasę i udowadnia, że nawet z ogranych schematów wciąż można skleić coś znakomitego.

 

Są miejsca, które znają wszyscy i są takie, o których nikt nie chce mówić. Góra Maudit należała do tych drugich. Młody Holender Nick dowiedział się jednak o niej i wraz z Augustinem wyruszył zdobyć jej szczyt. Źle się to dla nich skończyło. Nick niemal stracił twarz, dosłownie, Augustin z gór już nie wrócił. Koniec? Dopiero początek. Przynajmniej dla Sama, chłopaka Nicka, który stając przed wyborem zostawienia partnera czy pomóc mu, chociaż ten staje się prawdziwym potworem w ludzkiej skórze, wybiera to drugie. By jednak się to udało, będą musieli udać się tam, gdzie to wszystko się zaczęło i stawić czoła górze, ale czy to w ogóle możliwe?

 

Prozę Thomasa Oldego Heuvelta uwielbiam od wielu długich lat. Trafiłem na nią przypadkiem, w czasach, kiedy czytałem spotro „Nowej Fantastyki”. Nie robiłem tego regularnie, ale ten konkretny numer, o którym mówię, poświęcony był Stephenowi Kingowi, jednemu z moich ulubionych pisarzy. Temu samemu zresztą, który prozę Heuvelta poleca. I właśnie w tamtym numerze znalazło się opowiadanie Heuvelta, a to na dodatek okazało się jedynym naprawdę wartym przeczytania tekstem numeru. Czymś naprawdę świetnym, mimo drobiazgów, które by z historii wyrzucił. Więc wracałem do prozy autora, czy to w jednym z wydań specjalnych „NF”, czy w cyfrowym magazynie „Silmaris”, czy też wreszcie za sprawą udanej powieści „Hex”. I… Czekałem, bo autor pisał, tworzył, wydawał, a na polski rynek nie trafiało nic więcej. Ale w końcu trafiło i mamy tu jedno z najlepszych dokonań pisarza.

 

Heuvelt mówi, że to była najtrudniejsza w pisaniu ze wszystkich jego książek. Ale przy okazji to rzecz najbardziej osobista, bo przecież pisarz sam się wspina, kocha góry i tą miłość, ale też i lęk i respekt towarzyszący obcowaniu z taką potężnymi siłami przyrody, przelał na karty powieści. Dlatego wyszła mu kolejna świetna historia, oparta na znanym schemacie, ale świetna. Ale przecież Heuvelt od samego początku łapał wszystkie te doskonale nam znane, klasyczne motywy i obrabiał po swojemu. Znajdował czasem coś świeżego, serwował to potem w nietuzinkowy sposób, jednocześnie pozostając wiernym klasyce i to samo robi też tym razem. Klasycznych elementów jest tu dużo, od tematyki, na nazewnictwie rozdziałów, stanowiącej hołd dla klasyki skończywszy. Podlał to znakomicie ujętą stroną obyczajową, dobrą psychologią, świetnym klimatem i niepokojem zamieszkującym strony.

 

W skrócie, świetna lektura. Podana w świetnym stylu, z rozmachem i emocjami. Oby nie było to ostatnie dzieło Heuvelta na polskim rynku, a wstęp do wydania całej reszty, bo jest tego warta.

 

Dziękuję wydawnictwu Albatros za udostępnienie egzemplarza do recenzji.



Komentarze