Dosyć
sztywną mam szyję
I dlatego
wciąż żyję
Że
polityka dla mnie to w krysztale pomyje
Umysł mam
twardy jak łokcie
Więc mnie
za to nie kopcie
Że
rewolucja dla mnie to czerwone paznokcie
- Jacek Kaczmarski
Są takie klasyki, że pisać o nich już nawet nie
wypada, bo wszystko powiedziano, niejednokrotnie zresztą. I powiedziano też lepiej,
niż pewnie da się powiedzieć teraz. Ale skoro rzecz wraca po raz kolejny, w
nowym wydaniu, z nowym przekładem, nie wypada milczeć. Bo może i każdy zna to
dzieło, ze słyszenia choćby, ale to jedna z tych powieści, które warte są tego,
by wciąż je przypominać i by krążyły gdzieś tam w naszej świadomości.
Farma pana Jonesa to miejsce, które nie podoba się
zamieszkującym ją zwierzętom. Nie podoba im się ludzki ład, ludzka władza, jaka
tu panuje, dlatego pewnego dnia decydują się na rewolucję. Buntują się, pokazują,
na co je stać, pokazują, kto tu rządzi… Wszystko ma być pięknie, ma powstać
raj, prawdziwa utopia. Władza ma zniknąć, bo jest niepotrzebna, skoro wszystkie
zwierzęta są równe, zniknąć mają problemy i harówka, ale okazuje się, że to
tylko mrzonki. Niektóre ze zwierząt uważają się za lepsze od innych, zaczynają
rządzić pozostałymi, a im większą mają władzę, tym większej pragną. Czym
skończy się nakręcanie tej spirali, od której wszyscy chcieli przecież uciec?
Orwell w swoim życiu stworzył niejedno dzieło, ale
teraz, kto z nas kojarzy go jako autora „Na dnie w Paryżu i w Londynie”, „Córki
proboszcza” czy „Braku tchu”? Jeśli mówi się o Orwellu, to mówi jako o autorze
dwóch pisanych w latach 40. powieści: „Folwarku zwierzęcego” i tworzonego już
właściwie na łożu śmierci „Roku 1984”. „Rok 1984” w kolekcji „Wehikuł czasu”
pojawił się jakiś czas temu. I dobrze, bo pasował idealnie. Z „Folwarkiem” można
się wahać, spierać, bo fantastyka to jako taka nie jest. Baśń dla dorosłych,
okej, satyra, jeszcze lepiej, ale fantastyka? Ale czy szufladka ma tu jakieś
znaczenie? Nie. Bo powieść jest świetna, wcisnąć da się ją do różnych
przegródek gatunkowych, a niezależnie jakby jej nie określać, to wielkie i poruszające
dzieło. Satyra na stalinowskie rządy, pisana przecież jeszcze za trwania
drugiej wojny światowej, ale jej wydźwięk jest tak pojemny i ponadczasowy, że
dawno wyrósł dalece poza ramy krytyki wszelkiego totalitaryzmu, a stał się krzywym
zwierciadłem obnażającym cechy każdego. A najbardziej tych, którzy,
kolokwialnie mówiąc, dorwali się do koryta.
Rozpisywać się można tu długo. Pochylić nad wizji obłędu
władzy, wszystkich tych mrzonek ludzi szukających utopii, przyjrzeć najgorszym
stronom ludzkiej natury, jak przygląda się ona sama czy wreszcie także dostrzec
wszystkie te rewolucyjne i wojenne elementy ukazane w satyrycznym odbiciu. Dorzucić
do tego prosty wniosek, że to jakby literacka ilustracja słów Lorda Actona, że „każda
władza deprawuje, a władza absolutna deprawuje absolutnie”. Ale warto też, a
może nawet trzeba, spojrzeć na to dzieło jeszcze przez pryzmat tego, co Orwell życiowo
doświadczył na własnej skórze, bo to sporo wnosi, sporo zmienia. Choć i bez
tego „Folwark” przemawia i do serca, i do umysłu.
Nie odrzucajcie go, bo to szkolna lektura, a szkoła
zdążyła ją zbrzydzić, jak zbrzydzała wszystko. Zamiast tego sięgnijcie,
wgryźcie się na nowo, na nowo odkryjcie tą klasyczną już opowieść – nowy przekład,
jaki tu na Was czeka to dobra ku temu okazja – a potem spójrzcie na wiadomości.
Na władzę. Pomyślcie. Przemyślcie. Siebie także.
Dziękuję wydawnictwu
Rebis za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz