W końcu jest. Ostatni tom Punishera
zbierający prace Gartha Ennisa zawitał na sklepowe półki. Koniec? Miejmy
nadzieję, że nie, bo paru rzeczy w tych wszystkich dotąd wydanych tomach
zabrakło, a i Ennis do serii znów wraca w tym roku. Zanim to jednak nastąpi – i
zanim jeszcze doczekamy się tego wszystkiego po polsku, o ile doczekamy – mamy
ten tom. Tom, jak zawsze, rewelacyjny i domykający jeden z najlepszych runów,
jakie powstały dla Marvela.
Trzeci
tom mrocznej i krwawej opowieści o Punisherze spod szyldu Marvel Knights –
imprintu Marvel Comics.
Punisher,
weteran z Wietnamu od lat toczący samotnie wojnę z mafią, ściąga na siebie
uwagę zarówno przestępców, jak i superbohaterów. Tym razem na drodze stanie mu
śmiertelnie niebezpieczna Elektra, a trzej herosi – Daredevil, Spider-Man i
Wolverine – połączą siły, by powstrzymać go raz na zawsze. Jaką rolę odegra w
tej intrydze Hulk? I co się stanie, gdy nadejdą wieści o powrocie Mateczki
Gnucci, a życie Punishera ponownie zmieni się w strefę wojny… dokładnie taką,
jaką lubi najbardziej?
Autorami
tej historii są Garth Ennis i Steve Dillon, mistrzowie komiksu znani z tak
kultowych tytułów jak „Kaznodzieja”, „Punisher Max” czy „Hellblazer”.
Towarzyszą im rysownicy John McCrea, Cam Kennedy i Tom Mandrake. Album zawiera
materiały opublikowane pierwotnie w zeszytach „Punisher” (2001) #27–37 oraz
„Punisher: War Zone” (2008) #1–6. Komiks tylko dla dorosłych.
Chociaż uwielbiam Punishera Max w wykonaniu
Ennisa, i uwielbiam wszystkie te miniserie i one-shoty, od Born, przez Punisher
zabija uniwersum Marvel po Punisher: Koniec, to właśnie to, co
zrobił dla serii Punisher: Marvel Knights cenię najbardziej. Przede wszystkim
dzięki humorowi i niekonwencjonalnemu podejściu scenarzysty do fabuł. Do postaci.
Do wydarzeń. A on wrzuca tu jeszcze, co tylko się da. Hulk? Spider-Man? Wolverine?
Elektra? Daredevil? Czemu nie, bo nawet jeśli coś wydaje się nie pasować do postaci,
do serii, do jej charakteru, Ennis udowadnia, że jest zupełnie inaczej. Nie ma
złych tematów, są tylko źli twórcy, niepotrafiących ich wykorzystać. A on
potrafi i to jeszcze jak.
Album Punisher: Marvel Knights #3, który znajdziecie w ofercie TaniejKsiazki, wieńczy właściwie najlepsza jego rzecz, czyli
miniseria Punisher: War Zone. Tytuł wywołuje sentymenty, bo cykl spod
tego szyldu ukazywał się też nad Wisłą, na nim mocno się edukowaliśmy za czasów
TM-Semic w postaci Karzyciela, jednak Ennis uderza tu w zupełnie inaczej
sentymentalne nuty, bo wraca do tego, czym zaczął swoją przygodę z pisaniem Punishera.
A na pewno zaczął ją na dobre. Mowa o mamuśce Gnucci i paru innych postaciach i
powiem szczerze tego mi brakowało. Poza tym jest tutaj akcja, są świetne
pomysły, humor, pokrzywione, złamane, doskonale nakreślone postacie, brutalność,
wulgarność, mrok… Krew się leje, trupy i kawałki ciała latają na prawo i lewo,
a my bawimy się wyśmienicie i nieraz śmiejemy. I, jak w filmach Tarantino, pod
całym tym syfem rodem z rzeźni dostrzegamy dużo więcej. Pewną poetyckość,
geniusz twórcy, jakieś elementy, które niosą przesłanie. I to zachwyca.
A rysunkowo? Album zachwyca, ale mniej. Bo o ile
prace Dillona, jak zwykle robią nam bardzo dobrze, a jego wizja Punishera
należy do moich ulubionych – i definitywnie najlepszych, jego mimiki tego
bohatera podrobić się nie da – o tyle świetny przecież Cam Kennedy już się tu
nie odnajduje. A na pewno kolorysty nie odnajduje się w jego stylu, kanciastym,
wymagającym mocno ograniczonej, nastrojowej palety barw (gdyby tylko na tym
polu wyglądało to, jak Gwiezdne wojny: Polowanie na Bar-Koodę czy Lobo:
Nieamerykańscy gladiatorzy byłoby na co popatrzeć), zamiast tego serwując nam
komputerowe fajerwerki. Co nie znaczy, że jest źle: po prostu mogło być lepiej.
Dobrze więc, że to Dillon zaserwował nam większość tego tomu.
Okej, a czego w tym wszystkim brakuje? Bo po tylu
zbiorczych tomach, w których znalazły się najróżniejsze historie, od całych
serii pisanych przez Ennisa, po małoznaczące one-shoty, jak historia o
dentyście z poprzedniego tomu, można by oczekiwać dopełnienia całości. Cóż, brakuje
całkiem sporo i mało jednocześnie, rzeczy zarówno starych i nowych. Bo nie
znalazło się tu ani miejsce na crossover The Punisher/Painkiller Jane:
Lovesick, Punisher: Countdown – czyli prequel do filmu z 2004 roku,
opartego mocno, choć beznadziejnie, na komiksach Ennisa oraz miniserii Punisher:
Soviet, rzeczy nowej, więc liczę, że pojawi się wraz z kolejnymi aktualnie
planowanymi komiksami autora. Reszty trochę żal, ale może kiedyś jeszcze zagoszczą
na polskim rynku.
A póki co mamy ten album. I warto. Poznać, sięgnąć po
pozostałe i wracać do nich raz za razem. Nie znudzą się. Cudeńko. Krwawe, ale
cudeńko.
Sprawdźcie też inne komiksy i nowości w
księgarni TaniaKsiazka.pl.
Recenzja opublikowana też na portalu Planeta Marvel.
Komentarze
Prześlij komentarz