Spawn: Compendium, vol 1 – Todd McFarlane, Greg Capullo, Alan Moore, Neil Gaiman, Frank Miller, Grant Morrison, Dave Sim, Tom Orzechowski, Andrew Grossberg, Julia Simmons, Marc Silvestri, Tony Daniel

PIEKIELNY POMIOT

 

„Spawnowi” – temu komiksowemu – stuknęła właśnie okrągła trzydziestka. Filmowi też zresztą wybił jubileusz, dwudziesty piąty na dodatek. A że serię zawsze lubiłem, postanowiłem zrobić sam sobie prezent urodzinowy i zafundowałem zbiorcze wydanie. Pięćdziesiąt zeszytów w jednym tomie w niezłej cenie to jednak dobra okazja by do serii wejść albo do niej wrócić. Ja wróciłem, uzupełniając tym samym trochę luk, bo i TM-Semic swego czasu wydając całkiem kompleksowo zresztą, wszystkiego nie wydał, a i ja na półce wszystkich numerów nie miałem (zdobycie ich z drugiej ręki po prostu mi się nie opłacało). I nie żałuję, bo ta seria wciąż robi mi dobrze, szczególnie graficznie i klimatem, a gościnne udziały gwiazd (Gaiman, Moore, Miller, Sim, Morrison) tylko jeszcze to wszystko uzupełniają.

 

W zaułkach Nowego Jorku pojawia się nowy bohater, Spawn, ale… Właśnie, z tym bohaterem to nie tak do końca, choć ma pelerynę i kostium, moce, a nawet maskę. Ale on sam nie ma pojęcia kim jest. A właściwie kim był, bo Spawn to tak naprawdę Al Simmons, były najemnik, który po śmierci trafił do piekła i zawarł pakt. Ale diabeł, jak to diabeł, wyrolował go i Al, owszem, wrócił, ale zamiast do żony, powrócił, jako żołnierz piekieł, o rozkładającym się ciele, na dodatek lata po swoim zgonie, gdy żona ułożyła już sobie życie. Rozdarty między pragnienia, a powinnością, pewien jest jednego – nie zamierza być sługą piekła i chce pokazać, na co go stać, stając się obrońcą nowojorskich zaułków. A bronić ma czego, bo jego obecność sprowadza na okolicę sporo zagrożeń, z tymi niebiańskimi włącznie…

 

Robił ten komiks wrażenie za dzieciaka, oj robił. Bohater, który nie jest bohaterem, genialny klimat, świetne rysunki – najpierw McFarlane’a, który pracując przy przygodach Spider-Mana zyskał taką popularność, że Mavel dał mu własną pajęczą serię, a on i tak rzucił to wszystko by założyć własne wydawnictwo i ruszyć ze „Spawnem”, który ukazuje się po dziś dzień z grubo ponad trzystoma numerami na koncie, potem m.in. Greg Capullo, który pokazał, że potrafi jeszcze lepiej. Jeszcze Tony Daniel wtedy nie powalał, ale starał się i to trzeba mu oddać. Kupowało mnie to i kupuje. Ja wiem, że „Spawn” bywa tandetą, a jednak bywa też komiksem z filozoficznym zacięciem. I sporą dozą depresyjnej aury.

 


Ale jest tu akcja, są widowiskowe sceny, świetne momenty… I porażki też są. McFarlane trzyma całkiem dobry poziom całości, Alan Moore daje radę, Gaiman, choć przewidywalny do bólu, jest niezły, Morrison robi zaskakująco dobrą rzecz, przy tematyce, jaką porusza, a Miller… Miller, choć daje cyberpunkowe elementy pomieszane z kryminałem, czyli klimatami, jakie uwielbiał od samego początku, serwuje nam strasznego gniota. I jest jeszcze Dave Sim, który wprowadza metafikcyjny absurd, rozładowując nieco ponuractwa serii i pokazując, że „Spawn” może eksplorować różne estetyki i typy komiksu. A jest tu jeszcze dużo miłości, dużo codzienności, są tajemnice, których ten tom nie rozwiązuje – bywa, historia musiała dotrzeć tu do pewnego konkretnego momentu, reszta zaś miała podsycić nasz apetyt na więcej – i przede wszystkim dużo dobrej zabawy. Bardzo nowoczesnej, szczególnie w szacie graficznej, której mrok, dopracowanie, ale i komputerowe fajerwerki, te trzydzieści lat temu były świeże, a dziś… dziś, pozostają bardzo udane, lepsze, niż większość współczesnych komiksów.

 


No i co? No i warto. Nie dla każdego, ja wiem, ale dla tych, którzy lubią superhero pożenione z horrorem już tak. I warto w tym wydaniu, bo może i ma swoje minusy – brak okładek, które zawsze lubiłem, miniserii „Angela” i historii „Spawn/Batman” związanych z treścią – ale ponad 1100 stron w pełnym kolorze i na kredowym papierze (cienki, bo cienkim, ale zawsze) z dobrą treścią, które jednocześnie na półce zajmuje mniej więcej tyle samo miejsca, co polskie wydanie „Batman: Knightfall” to jednak coś.

Komentarze