„Liga niezwykłych dżentelmenów” wraca. Po raz
kolejny. I to od razu z czterema tomami wydanymi na raz. Ja sięgnąłem po ten
konkretny, bo to jeden z tych, których wcześniej nie znałem. Więc poznałem i
jak zawsze bawiłem się znakomicie. Bo może to i nie największe dzieło Moore’a,
ale nawet w takiej bardziej rozrywkowej formie autor ten jest znakomity i
serwuje czytelnikom – szczególnie tym rozeznanym w poruszanej przez niego
tematyce – naprawdę świetną zabawę.
Lata 50. XX wieku. Do Londynu wraca dwójka z nieistniejącej
już Grupy Murraya, poszukując tzw. „Czarnych akt”, w których zawarte są informacje
o Lidze. Ale czy ich misja ma szansę powodzenia? I czy ją przeżyją?
W przypadku „Ligi niezwykłych dżentelmenów” jest
podobnie jak z „Top 10” tego samego scenarzysty: w skrócie, mamy tu do
czynienia z zabawą motywami i schematami, odtwórstwem nastawionym nie na
rewolucję, a po prostu dobrą zabawę. Moore jest tu, jak dziecko, biorące do rąk
figurki swoich ulubionych bohaterów, nie wyrywając ich ze świata, do którego
należą, ale umieszczając na styku literackich rzeczywistości i historycznych
realiów, zestawia ze sobą w opowieści łączącej elementy z ich „rodzimych”
dzieł. Bawi go odtwarzanie motywów, łączenie fikcji z faktami i żonglowanie
tym, co w popkulturze – tym razem nie wiktoriańskiej (o ile można mówić o czymś
takim, jak „wiktoriańska popkultura”), a tej z lat 50. XX wieku, a jednocześnie
robi to w sposób i inteligentny, i fascynujący. I taki, by nawet nowi czy
stawiający na czystą rozrywkę bez pretensji do czegokolwiek czytelnicy nie
poczuli się tu zagubieni.
Do tego rzecz jest uzupełniona o całą masę
dodatków, które nie tylko rozbudowują opowieść, ale i dodają jej posmaku
realizmu. I świetne są też ilustracje. Cartoonowe, dość proste, momentami
kojarzące się z klasycznymi grafikami, uzupełnione o dobrze dobrany kolor,
świetnie pasują do całości. Tak samo nie zawodzi i wydanie, ale to już
standard. Chociaż standard warty wspomnienia przecież, bo też wpada w oko.
Podsumowując, kto nie zna tego komiksu, a chce
dobrej, inteligentnej rozrywki w najlepszym tego słowa znaczeniu, nad którą
spędzi mile czas, a jeszcze więcej poświęci go na poszukiwanie niezliczonych
odwołań popkulturowych, będzie zachwycony. Dobrze więc, że rzecz doczekała się
wznowienia. Dobrze, że cała seria jest wznawiana, bo to jeden z tych komiksów,
które warto odświeżać raz na jakiś czas. I przypominać nam, jak może wyglądać
komiksowa rozrywka, niby niezobowiązująca, a jaka wyśmienita i wysmakowana.
Dziękuję wydawnictwu
Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz