Był niegdyś cykl „Kaczor Donald i wehikuł czasu”,
legenda już, pamiętana pewnie właściwie tylko przez fanów. Ale pamiętanie
warta. A to, co robią disnejowskie kaczki, disnejowskie myszy często też robią,
więc na tej samej zasadzie tym razem to Miki wsiada w wehikuł i podróżuje przez
ery i epoki. I robi to nieźle. Może „Donald” był pod tym względem lepszy, ale
zabawa nadal jest na poziomie i ucieszy fanów Disneya w każdym wieku.
Myszka Miki jest dziennikarzem i jak to
dziennikarz, zajmuje się różnymi ciekawymi sprawami. Tym razem jego zawodowym
celem stał się wywiad z wynalazcami. I to nie byle jakimi, bo z ludźmi
odpowiedzialnymi za stworzenie wehikułu czasu. Ale los zechce, że to on właśnie
wypróbuje możliwości maszyny i odkryje, jakie przygody czekają na niego w…
czasie!
Pamiętam, jak jako dziecko, jeszcze w czasach
przedszkolnych, na początku lat 90. XX wieku, dostałem drugi tom „Kaczora
Donalda i wehikułu czasu” od kuzyna. Robiło to wrażenie, wpadało w oko i nawet
gdy wkrótce potem zacząłem czytać regularnie disnejowskie komiksy, ten nadal
był wyjątkowy. Ale niestety, chociaż seria w całości liczyła sześć części –
plus epilog i komiks uważany za prolog – po polsku wyszły tylko dwa albumy plus
ten epilog, dopisany po latach, by satysfakcjonująco zakończyć serię trochę
rozgrzebaną. Na wznowienie całości, najlepiej w jednym tomie, liczę i to
bardzo. A na razie mamy album „Miki podróżuje w czasie” i musi nam wystarczyć.
A przyjemne to zastępstwo. Przyjemne i przede
wszystkim jednotomowe, więc na kolejne części czekać nie musimy, wszystko mamy
pod ręką i ogólnie miło jest to odkrywać. Bo chociaż szata graficzna ma w swej
cartoonowości nowoczesny look, a i złożona kolorystyka tylko podkreśla jej współczesność,
to jako ogół, rzecz jest miło oldschoolowa i nastrojowa przy okazji. A mi
osobiście takie połączenie klasyki i nowoczesności jak najbardziej mi odpowiada
i mam nadzieję, że młodych czytelników zachęci do poznania legendarnych, już
może nieszczególnie modnych wyglądem, ale nadal jakże wartych poznania dzieł.
Wracając jednak do samego komiksu, to mamy akcję,
humor i przygody. Standard mamy, zna to każdy, rzecz jest zabawna, ciekawa i pouczająca.
Inaczej odczytają ją dzieci, inaczej dorośli – a jeszcze inaczej tacy, jak ja,
sentymentalne typy, wychowane na takich komiksach. Ale każdy bawi się dobrze,
bo ma to urok, ma swoją moc. No i ładne jest to wszystko.
Ładnie narysowane, kolorowe, może design postaci
jest nieco zbyt ekspresyjny, jak z nowych kreskówek, ale i tak jest dobrze. I właśnie
tym „jest dobrze” warto to wszystko podsumować. To nie wybitne dzieło na miarę „Życia
i czasów Sknerusa McKwacza”, ale i nikt w to nie celował. Powstała przyjemna rozrywka
dla całej rodziny i tylko to się liczy.
Dziękuje wydawnictwu
Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz