Uniwersum DC. Stan przyszłości: Superman – Sean Lewis, Phillip Kennedy Johnson, Jeremy Adams, John Timms, Mikel Janín, Steve Pugh i inni
Drugi z trzech tomów „Stanu przyszłości” ukazuje
nam, co w czasach, jakie mogą nadejść – mogą, ale nie muszą, to w końcu
uniwersum resetowane co i rusz – czeka na superrodzinę. Dzieje się więc przede
wszystkim sporo i futurystycznie. I chociaż zarazem dzieje w sposób, jaki dobrze
znamy. Rewolucji to to nie robi, ale czyta się przyjemnie. Lepiej nawet niż tom
poświęcony Batmanowi, chociaż tam za stery chwycili lepsi scenarzyści.
Przyszłość Supermana. Superrodziny. Jak będzie
wyglądała?
Superman walczy w Świecie Śmierci, a jego syn stara
się przejąć jego rolę i spuściznę. Lois zaś toczy swoją własną walkę – z
Luthorem. A to tylko część członków rodu El, który wraz z upływem czasu
rozrasta się, zmienia, ale jedno pozostaje takie samo – ich cel, misja i walka
o wartości, jakie wyznają.
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, kiedy sięgnąłem
po ten tom było to, że tom o Batmanie był bardziej kompleksowy. Zabrakło w nim
co prawda zeszytów z Nightwingiem, ale jednak zbierał zdecydowaną większość
tego, co „Stanie przyszłości” dotyczyło świata Nietoperza. W przypadku
Supermana jest inaczej. W tym albumie dostajemy trzy miniserie i jeden
one-shot, pominięte zostają zaś takie historie „Future State: Kara Zor-El,
Superwoman” czy „Future State: Superman/Wonder Woman”. I ja wiem, że to
wydarzenie jest rozległe i rozpisane na dobre pięćdziesiąt zeszytów, ale akurat
na historię o Karze liczyłem.
Mamy jednak co mamy i przyznam, że jest to dobre. Batman
był niezły, mroczny, nieco synthwave’owy w swym klimacie, ale Superman jest
ciekawszy. A może po prostu bardziej do mnie przemawia? Tak czy inaczej bawiłem
się naprawdę dobrze i chociaż waham się, czy sięgnę po kolejny tom, poświęcony
tym razem Lidze sprawiedliwości, wiem, że po ten sięgnąć było warto. Bo dobra
akcja, ciekawe pomysły, ciekawa kreacja świata i bohaterów także. Jest tu na co
popatrzeć, bywa ciężej, bywa lżej, bywa mroczniej, bywa bardziej
optymistycznie. Jest różnorodnie, a jednak spójnie, jest rozrywkowo, bez
większych ambicji, ale bez obrażania inteligencji czytających.
I jest bardzo przyjemnie graficznie. Mikel Janín,
dla mnie gwiazda albumu, choć zrobił niewiele zeszytów. Jego realistyczne,
nastrojowe prace, tak bliskie klimatowi okładki, są najlepszym, co tu na nas
czeka. Reszta też jest niezła, wszystkie budują różnorodny, ale przyjemny
klimat całości, a ta całość zapewnia całkiem udaną rozrywkę. Głównie fanom, bo
to rzecz skierowana do nich – i nie ważne, czy znają już różne losy i
potencjalne przyszłości Supermana, czy nie – ale tak miało właśnie być i w
zasadzie tylko to się liczy.
Dziękuję wydawnictwu
Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz