Co tu dużo mówić: na
tym poziomie opowieści – a widoczne to było już wcześniej – została nam
właściwie tylko walka, zmierzająca już do finału. Finał nastąpi za pięć tomików, trochę czasu mamy, ale większych zmian w fabule, akcentach i samej
akcji nie przewiduję. Ale to nie zarzut, w końcu tego się spodziewa, tego się
chce, sięgając po bitewniaka. I tego właśnie nie żałuje nam ta seria,
jednocześnie pozostając tworem naprawdę przyjemnym, klimatycznym i miłym w
odbiorze.
Tanjirou i Tomioka kontra
Akaza. Mimo sytuacji dwóch na jednego, to jednak Większy Księżyc Trzeci ma
zdecydowaną przewagę. Ale walka trwa. Tylko czy jest szansa ją wygrać?
Gdzieś na styku
fantasy, horroru i lekkiego bitewniaka, w którym nie brakuje humoru, dzieje się
właśnie ta historia. I tak jest od początku. Wtedy jednak walki nie były aż tak
istotne, ważniejsze były inne zmagania, więcej było przerywników, więcej
spokoju. Ale naturalny rozwój serii tego wymagał, więc jest rasowy bitewniak.
Ale fajny, bo ten nastrój, jaki na stronach panuje, to moja bajka. Okej, lubię
i mroczniejsze, bardziej krwawe, a to stonowane jest, łagodne, mimo lejącej się
czasem posoki, odcinanych fragmentów ciał i innych tego typu atrakcji, ale i to
mi odpowiada, jak najbardziej.
Mimo ferworu walki,
na rozmowy też znalazły się tu i czas, i miejsce. I tak to leci naprzód, w
towarzystwie sympatycznych postaci, coraz więcej za nami, przed nami już tylko
kilka tomików. Nie jest to czas podsumowań, ale fajnie było, dobrze, że
wszedłem w ten cykl i będę to podkreślał na każdym kroku. I wolę mangę od
anime’owanej adaptacji – widziałem tylko film, ale ogląd mi dał – która może i
dobra, ale jednak nie ma w sobie takiego oldschoolowego sznytu, jaki ma ta
seria w oryginale właśnie.
A tę starą szkołę
trochę widać w tych ilustracjach. W takim lekkim, cartoonowym często podejściu,
które w oko wpada i dobrze pasuje do tego wszystkiego. Do tej fantasy, do tego
horroru i do bitewniaka wreszcie też. Bywa dynamiczne, klimat ma, fajnie nie
boi się autorka czerni, a zarazem nie przesadza też z efektami. Wyważone, z delikatnością
podane i naprawdę ładne.
I może czasem rzecz
jakoś tak uderza w schemat, a i były momenty, które – nie mówię, że w tym
tomie, a ogóle serii – wydawały się jakby żywcem wzięte z „Naruto”, nadal
jednak mnie to kupuje. Nadal było i jest przyjemne. I chętnie tu wracam.
Dziękuję wydawnictwu
Waneko za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz