Styczniowa oferta Egmontu była może dość skromna,
jeśli chodzi o komiksy, niemniej nie brakuje w niej pozycji, przy których morda
się człowiekowi cieszy. A mi cieszyła się najmocniej na myśl o nowym zbiorczym
tomie „Armady”. Bo ja to po prostu uwielbiam i – co tu dużo gadać – to wciąż
jedna z najlepszych serii stricte rozrywkowych, jeśli chodzi o europejskie SF.
A ten tom to gratka dla fanów Navis, bo czeka tu na nas porcja wyjaśnień i zaskoczeń,
które dorzucą do tej wielkiej układanki kilka istotnych elementów. A
jednocześnie zabawa jest jak zwykle wyśmienita, dynamiczna, pomysłowa, choć już
nieco mniej nowatorska, a przede wszystkim genialnie zilustrowana i oko
zawiesić jest na czym.
W życiu Navis znów się dzieje. I to ile! Najpierw
czeka ją udział w nielegalnych wyścigach, a stawka jest wysoka: życie jej
adwokata. A potem trzeba będzie poradzić sobie z kolejnymi armadowymi sprawami,
a na Armadzie, jak wiadomo, nie wszystko jest takie, jak się wydaje, a zlecenia
często dalekie są od bycia tym, czym być powinny. Ale odkrycie swojego miejsca
w trybach tej machiny to jedno, bo oto trzeba będzie rozpracować wielki spisek
w Radzie, a co potem? Jak się odnaleźć? Navis próbuje działać na własną rękę,
jednak misja zajęcia się zwierzętami na pewnej asteroidzie zmienia się w coś,
czego nikt się nie spodziewał. A tu jeszcze na horyzoncie pojawia się ktoś, kto
wygląda jak człowiek i już wkrótce życie naszych bohaterki znów wywróci się do
góry nogami…
Kino ma swoje Sarah Connor, Elen Ripley, Samanthę
Cain czy wszystkie te final girls i scream queens, gry komputerowe mają Larę
Croft, a komiksy mają… No dużo silnych babek mają, od Wonder Woman (za którą
jakoś nigdy nie przepadałem, jak i za całą jej mitologią) i Catwoman, przez
Czarną Wdowę i Harley Quinn, po Makoto Kusanagi i Navis. Wymienić tych
komiksowych to nawet nie sposób, bo lata 70. XX wieku to czas, kiedy właściwie
brano męską postać, która była dotąd popularna, „man” zmieniano na „woman” albo
dodawano przedrostek „she” i już leciało na rynek, a potem jeszcze dorzucono do
tego wszelkiej maści alternatywne wersje z innych światów, wariacje etc. A
większość z nich dość nieciekawa była. No ale jest też ta wspomniana Navis,
moja ulubienica. Taka twarda babka, która terrorysty się nie boi, poradzi sobie
z kosmitami niszczącymi całe planety, pokaże, że jako szpieżka jest równie
dobra, co agentka działająca wprost, odnajdzie się i w steampunkowej rewolucji,
i w świecie fantasy, a przy tym pozostaje kobieca, będąc i humorzastą, i
słodką, i wkurzającą i… No całe spektrum emocji nam przedstawia sobą, jest taka
ludzka, taka rzeczywista. No babka z krwi i kości, jakiej niektóre niemyślące
artystki, twierdzące, że przed nimi w kinie akcji to chyba w ogóle kobiet nie
było, mogą jedynie pozazdrościć.
No i ta Navis, której przygody warto byłoby czytać
dla samej kreacji wtłoczona zostaje w ramy świata SF, gdzie wcisnąć da się
wszystko, od zamków i smoków, przez sensacyjne pościgi, po polityczne spiski i
cokolwiek tylko przyjdzie Wam do głowy i jej losy porywają nas konkretnie. Bo
nie dość, że ta dziewczyna ma swoje tajemnice, które podsycają nasze zainteresowanie,
to jeszcze świetna jest akcja, przygody, zagrożenia. Dzieje się konkretnie,
dużo, a jako, że całość to rzecz to tracze dla facetów, więc i czeka na nich
też trochę golizny, ale be przesady. Ale popatrzeć jest na co i na tym polu, i
na polu widowiskowości, bo kreska jest genialna, niby z pewną cartoonową nutą,
ale pełna realizmu, dopracowana, dopieszczona, pełna detali, klimatu, świetnego
koloru…
No super. Tylko rozrywka to, ale za to jaka! I
chociaż po latach, gdy człowiek przywykł już, mniejsze robi wrażenie, niż gdy
odkrywało się ją po raz pierwszy (choć są i momenty, które jednak okazują się
teraz lepsze, niż kiedyś), nadal urzeka i potrafi zachwycić. A po wszystkim?
Chce się tylko więcej i więcej. I żal, że kolejny integral, to już ostatni
będzie. Przynajmniej na razie, ale mam nadzieję, że Egmont szybko wyda tom 21 „Exfiltration”
(z tą okładką w stylu „Wolności wiodącej lud na barykady”), a kolejny, 22 –
„Tranfert” – właśnie powinien wychodzić. No i jeszcze trzeba pamiętać o takich
dodatkach, jak „Kroniki Armady”, które można by wznowić i pociągnąć dalej czy
wydać wreszcie „Nävis” albo „Sillage Premières Armes”. A może któryś z
artbooków, bo takie też są? Na razie mamy, co mamy i dobrze, bo to świetna,
warta przypominania seria i tyle w temacie.
Dziękuję wydawnictwu Egmont
za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz