Dragon Ball Super #91: The Red Ribbon Army's Revival - Akira Toriyama, Toyotarou

ODRODZENIE ARMII CZERWONEJ WSTĘGI

 

Jak zapowiadano, tak się stało. Po tym, jak twórcy mangowej wersji „Dragon Balla Super” pominęli akcję filmów „Zmartwychwstanie ‘F’” i „Broly”, porwali się na adaptację kinówki „Super Hero”. Dziwny to zabieg, bo dla mnie „Superbohater” to najsłabszy dragonballowy film od dawna, koszmarnie wtórny, ze słabą animacją 3D. Z sentymentu obejrzałem, nawet bawiłem się nie najgorzej, ale potencjał zmarnowany. A teraz mamy wersję mangową i… No cieszę się, bo jednak wolę papier i mieć na papierze wszystko, a anime-comicsy to nie do końca moja bajka. No i lepiej się to czyta, niż oglądało film, ale nadal brakuje w tym polotu i oryginalności.

 

Wydawało się, że Armia Czerwonej Wstęgi została rozbita, a problemy z androidami rozwiązane raz na zawsze. A jednak jak zawsze nie wszystko było takie, na jakie wyglądało. Armia powraca, pojawia się nowe zagrożenie i…

 

Jak w anime, tak i tu, chociaż Toriyama wraca do przeszłości, sprawia wrażenie, jakby nie miał do końca pomysłu na to wszystko. Temat Armii Czerwonej Wstęgi? Czemu nie, ale po co wrzucać tutaj znów androidy, Cella w nowej formie i Gohana, który tak, jak kiedyś był dzieckiem niepewnym swych mocy, a musiał pokazać co się w nim kryje, tak teraz jest dorosłym, który szkolenie zaniedbał i znów nie jest pewien tego, co się w nim kryje, ale znów będzie musiał wysunąć się na czoło i pokazać, że jednak jest herosem. Więcej zdradzać nie zamierzam, ale wszystko, co tu widzicie, łącznie z konkretnymi scenami, widzieliście też do tej pory i ja osobiście chętnie zobaczyłbym coś świeższego, bo seria „Super” (w wersji anime, bo w mandze, która zaszła dalej, poszło to w nieco innym kierunku) to właściwie powtarzanie wszystkiego, co już w „Smoczych kulach” było wcześniej.

 


Okej, odnoszę to wszystko do tego, co nas dopiero czeka, może Tori coś więcej niż tu pozmienia względem filmu, ale na razie dość blisko trzyma się tego, co znamy. Jest lekko, zabawnie, dynamicznie, ale nie powala na kolana, choć czyta się dobrze. Na plus są tu rysunki, ładniej to wygląda, niż film, wpada w oko i ma w sobie to coś. Więc powiem szczerze, wersję mangową polecam bardziej, niż filmową. Oby tak w końcu wszystkie luki w „DBS” zostały zapełnione w ten sposób, bo to się tej serii należy. Ale nadal czekam na jakąś nową sagę i że Tori znów wymyśli coś świeżego. Bo jeszcze mu się zdarza. Czasami, ale jednak.

Komentarze