Łąka na
niebie się kończy
Ja tańczę,
tańczę na słońcu
Słowo, na
które czekałem
Padło z
Twoich ust w końcu
Tańczę,
ja tańczę na łące
Przecież
łąka to słońce
Mądrze
świat został stworzony
Dzięki za
to Ci Ojcze
- Kult
I znów wracam do tego klezmerskiego świata, chociaż
klezmerskiej muzyki nie lubię. Bo akurat seria Sfara dobra jest, niezależnie od
takich preferencji. No i przy okazji tak się zbiegł ten mój powrót z wieścią o
śmierci Chaima Topola, niezapomnianego skrzypka ze „Skrzypka na dachu”, czyli
jednego z nielicznych dzieł, które uderzając w podobne co „Klezmerzy” struny,
trafiło jakoś do mnie. Więc sobie powspominałem trochę przy lekturze i może
dlatego nawet jeszcze lepiej mi się czytało? A może sprawiły to rysunki, które
w tym tomie bardziej wpadają w oko? Tak czy inaczej przyjemnie było i fani
serii zadowoleni będą na pewno.
Klezmerzy kochają i nienawidzą. A najbardziej
kochają chyba piękną Havę. To o niej myśli cały czas Baron, chociaż kobiet ma
na pęczki właściwie. I to jej pocałunek skrada Yaakov. Ale jest jeszcze
Vincenzo, którym interesuje się akrobatka. Akrobatka mężatka, należałoby dodać.
I tak wszyscy tkwią w tym tańcu, gdzie miłość splata się z problemami i każdy z
nich próbuje uszczknąć coś dla siebie.
Barwny jest ten świat klezmerów, barwny, ale i
brudny. Zupełnie, jak jego bohaterowie. Tu coś zmalują, tam krwi upuszczą, tu
coś ukradną, tam poromansują. Żyją, można rzec pełnią życia, pełną piersią, nie
biorąc jeńców. Kochają, pożądają, walczą. To tacy bohaterowie, których lubić –
mniej lub bardziej – się po prostu nie da, choć jednocześnie często ich
rozumiemy. Ale to też tacy bohaterowie, jak i świat, który ich otacza – świat
niegościnny, brutalny, wymagający kombinowania i przepełniony kolorami, muzyką,
kobietami i śpiewem.
W kulturę żydowską nie wnikałem nigdy za bardzo. W
czasy, kiedy dzieje się ta akcja tak samo. No każdy jakieś tam preferencje
posiada, mnie to nie kręci, Singera czytałem jedną tylko książkę, muzycznie
wolę całkiem inne klimaty (choć Kazika próby klezmerskiego grania akurat
chętnie słucham), nie mam zatem w zasadzie pojęcia, jak wiernie czy jak
przerysowanie Sfar odmalowuje wszystkie te realia. Ale wystarczy mi, że wiem, że
świetnie to robi. Że jest w tym jakaś magia, że są emocje, jest fascynacja tym,
co minione i tęsknota za tym, ale jednocześnie ukazana bez różowych okularów. I
fajnie, bo dzięki temu rzecz ma pazur i daleka jest od oczywistości. I w całej
swej prostocie, ma całkiem sporo do powiedzenia i przekazania.
A graficznie? Na szybko to zrobione, oszczędnie,
bez dbałości o szczegóły, detale, realizm, ma w sobie coś, co wpada w oko. Niby
to takie niechlujne, niby barwy intensywne, choć jednocześnie oszczędne, a
bardzo przyjemnie to wypada, buduje znakomity nastrój i ma swój urok.
W skrócie, dobra seria. Obyczajowa rzecz nie tylko
dla miłośników takich klimatów i tematów. Bo nie trzeba lubić żydowskiej muzyki,
cyrku (w tym tomie sporo się dzieje na arenie) czy realiów, by docenić ten
cykl.
Dziękuję wydawnictwu
Kultura Gniewu za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz