Rising up
straight to the top
Had the
guts, got the glory
Went the
distance, now I'm not going to stop
Just a
man and his will to survive
- Survivor
Czuje się ten zbliżający finał w serii, oj czuje.
Okej, gdy pisze te słowa, seria nadal się ukazuje, mając na koncie trzydzieści
siedem tomików i sporo rozdziałów na razie w tomy nie zebranych, ale czuć, że
wiele już nie zostało. Choć pewnie autor trochę to jeszcze pociągnie, bo do rozciągania
akurat talent ma. Wracając jednak do tej konkretnej części, jak to „My Hero
Academia”, jest i dużo gadania, i dużo akcji. Dzieje się tu coś właściwie bez
przerwy, wygląda to wszystko znakomicie, a całość dostarcza dobrej zabawy,
która zawsze do mnie trafia.
Trwają przygotowania do walki. Rozdzielenie AFO od
Shigarakiego będzie kluczowym elementem nadchodzącego starcia, ale wróg
zaplanował wszystko tak, by obaj znajdowali się niezmiennie blisko siebie. Czy
plan herosów uda się zrealizować?
No to najpierw zacznę od tego, że super, iż pewna
postać wraca. A to postać, którą lubię, a ostatnio jakoś okazji do spotkania
nie było, więc fakt ten cieszy. Cieszy też, że na stronach bywa całkiem mrocznie,
bo ja to na klimat wrażliwy i uwielbiam takie rzeczy. No a klimat dla mnie,
miłośnika mocniejszych rzeczy, to jednak w dużej mierze właśnie ten mrok, jaki
tu widzimy. Za to też zawsze lubiłem tę serię, za złoli i tym podobne
drobiazgi. No i oczywiście za szatę graficzną, bo ta…
No sami wiecie, świetna jest. Ilustracje
Horikoshiego, które są i dynamiczne, i genialnie oddane, wpadają w oko, bo
chociaż z jednej strony to typowy shounen, autor wnosi tu coś od siebie, ale
też i sporo więcej niż zazwyczaj realizm.. Więc świetne to jest. Jest w tym
prostota, nie da się temu zaprzeczyć, ale i ona ma w sobie sporo realizmu,
klimatu i mistrzowskiego oddania wszystkiego, co oddane być powinno.
A fabuła daje radę. Właściwie to fajna jest, frajdy
sporo mamy z czytania i obserwowania, co tam u bohaterów i jak się potoczyły
ich losy. Długo z nimi jesteśmy, dłużej niż jako taka trwa akcja komiksu, ale
to standard w seriach wszelkiej maści. No i zżyliśmy się z nimi, chociaż nie są
to szczególnie krwiste postacie – złole, jak na dobry bitewniak przystało,
wypadają lepiej, niż ci dobrzy – i jakoś zaangażowaliśmy.
Więc fajny tomik. I fajne perspektywy na kolejny. I
tylko szkoda, że doganiamy już japońskie wydanie, a potem trzeba będzie czekać.
No ale będzie na co.
Dziękuję wydawnictwu
Waneko za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz