Hickman – ten gość to najlepsze, co „X-Menom”
przydarzyło się od czasu Bendisa, a nawet jeszcze dalej. Bo przed Bendisem w
serii naprawdę długo nie było nic, co naprawdę warte byłoby uwagi i tak dobrze
robiło czytelnikowi. Więc cieszy fakt, że rzecz ukazuje się na polskim rynku. A
tym bardziej cieszy to, że tym razem dostajemy dwa tomy na raz. Jeden – ten –
taki bardziej głóny, drugi – „New Mutants” – już nieco poboczny, ale nie warto
przegapić żadnego, bo świetnie się uzupełniają i robią wrażenie.
Mutanci znów mają się całkiem dobrze. ich najnowszy
plan niemalże wypalił, jak należy, zdobyli technologię i liczą się na świecie –
choć owo liczenie się bardziej wymusili, niż zyskali w jakikolwiek inny sposób.
I właśnie te ich ostatnie działania przysporzyły im kolejnych wrogów – nie tylko
na Ziemi. Jak z tym wszystkim poradzą sobie nasi mutanci? Co jeszcze na nich
czeka? I dokąd zaprowadzi ich tym razem całe to zamieszanie?
Hickman to artysta, który do materii komiksu ma
dość ciężkie podejście. Kiedy robi jakąś opowieść, robi ją na serio,
dramatycznie, bez miejsca na humor, za to jednocześnie w sposób bardziej
skomplikowany, niż w większości podobnych serii. i to mnie kupuje. Bo gość jest
pomysłowy, nawet jeśli czasem kiepści finał (bo „Tajne wojny” lepiej mogły się
kończyć), potrafi wycisnąć coś świeżego, coś nowego i coś fascynującego. I
dokładnie to robi w swoich przygodach mutantów. Może ten tom aż takiego
wrażenia, jak „Ród X / Potęgi X”, ale nadal bardzo udany.
To, co podoba mi się w podejściu Hickmana, to
zarówno to, jak traktuje postacie, jak i jego zabawa całą x-menową mitologią.
Co z tymi postaciami u niego? Są poważniejsze, bardziej ponure, kojarząc się z
mroczną erą komiksu, ale przede wszystkim daleko im do prawdziwych bohaterów.
X-Men w jego wykonaniu wcale nie są tacy dobrzy, to nie nieskazitelne
jednostki, każdy z nich ma swoje cele, kombinuje i w większości przypadków
nawet lubić się ich nie da. To takie typy, które może i chcą dobrze, ale
uważają, że wiedzą najlepiej i że tylko ich wizja jest jedyną słuszną, więc
starają się przekonać do niej wszystkich. Za wszelką cenę. I po trupach.
I tak to wygląda. Świetnie się to czyta, znakomicie
jest zaplanowane, bo scenarzysta dba o detale i drobiazgi, pomyśleć też jest
nad czym, akcja jest konkretna, ale nie najważniejsza, a jeszcze Hickman wyciąga
różne rzeczy z przeszłości, różne schematu i motywy, odtwarza, łączy, miesza ze
sobą. I podaje to z pomocą świetnych rysowników. Bo Leinil Francis Yu i Russell
Dauterman znakomici są, odmienni stylem, ale jakże dobrze pasującym do tego
wszystkiego. Mnie to kupuje, mam ochotę na więcej i cieszę się, że na rynku
mamy wybór i nowych opowieści z serii, i klasyki.
Dziękuję wydawnictwu
Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Chronologia czytania „Świtu X”:
·
X-Men #1
·
New Mutants #1
·
X-Men #2-3
·
New Mutants #2
·
X-Men #4
·
New Mutants #5 i 7
·
X-Men #5-7 i Giant Size
Komentarze
Prześlij komentarz