„Wróżbita” to
zdecydowanie jeden z najlepszych momentów asteriksowej sagi. Przepyszna satyra
na ludzką głupotę, przesądy, wróżby, horoskopy… Może i stworzona dobrych kilka
dekad temu, a jednak wciąż aktualna i tak samo udana. I chociaż wątki te znamy
też z filmów o dzielnych Galach, nigdzie nie zostały wykorzystane tak
doskonale, jak właśnie w tej komiksowej wersji, pierwszej ze wszystkich i nich
wszystkich najlepszej.
Oto pewnego dnia w
wiosce naszych dzielnych Galów, podczas burzowej nocy, pod nieobecność
rozsądnego druida Panoramiksa, zjawia się wróżbita. I swoimi przepowiedniami,
chociaż wyraźnie żerującymi na oczekiwaniach słuchaczy, szybko zjednuje sobie
sympatię większości mieszkańców. Każdy chce słuchać, jakie to skarby na niego
czekają, jaka sława, jakie pieniądze, jakie pozytywne zmiany i jedynie Asteriks
i Obeliks są przeciwni jego obecności i wprowadzani ludzi w błąd i…
I dochodzi do tego,
że zostają odizolowani, by nie wiedzieli, że wróżbita znalazł sobie lokum w
lesie, a mieszkańcy go rozpieszczają, byle tylko usłyszeć to, co słyszeć chcą.
Czy jednak taki stan rzeczy może trwać długo? I czym może się skończyć?
Cóż, czym to się
skończy – wiadomo. Bo zawsze kończy się tak samo. Tak, jak w „Lucky Luke’u”
Luke odjeżdża zawsze w stronę zachodzącego słońca, śpiewając piosenkę o
samotnym kowboju z dala od domu, tak w „Asteriksie” bohaterowie, po happy
endzie, zbierają się na wielkiej uczcie. Ważniejsze jest to, co pomiędzy. To,
co nas śmieszy i jak to robi. Cała ta komedia, satyra, ale i akcja. Coś, co
daje nam rozrywkę, a zarazem i pozwala co i rusz potakiwać głową, bo prawdy tu
zawarte trafiają do nas, przemawiają.
I tak to się kręci. W
całej serii, ale ten tom to rzecz szczególnie udana. Pięknie obnaża głupotę
ludzi i fałszywość wszelkich przepowiadaczy, a przy okazji stosowane przez nich
mechanizmy. A Goscinny, tworząc opowieść dla dzieci przecież, przygląda się w dojrzały
sposób naszym wadom, zaletom i społecznemu funkcjonowaniu. A robi to tak, że i
dzieci, i dorośli, bawią się doskonale, wynosząc coś z tego wszystkiego, bez
poczucia, że ktoś ich właśnie pouczył.
No i jeszcze świetne
są tu rysunki. Uderzo to mistrz, a na tym etapie twórczości już po prostu
idealny w tym, co robił. Idealny w operowaniu cartoonową kreską, detalami, ale
i tym niezapomnianym kolorem, który budował genialny nastrój. Więc, jak
wiadomo, warto. Pod każdym względem. Wyśmienity tom, wyśmienitej serii, którą
czytać warto zawsze.
Komentarze
Prześlij komentarz