„Galijskie początki”
to specyficzny tom „Asteriksa”. Co tu dużo mówić. To nie kolejna duża przygoda,
a zbiór różnych krótkich historii z różnych okresów serii. Coś tam powstało w
celach komediowych, coś do magazynu, coś w formie pasków komiksowych dla
amerykańskiej prasy, ale nigdzie tego nie dodawano w regularnych tomach, więc
zebrano w ten jeden album. Świetny album, bo masa materiałów to rzeczy pisane
albo chociaż wspomagane przez Goscinnego, co sprawia, że to kolejne takie
„musisz-to-mieć” dla fanów dzielnych Galów.
No i właściwie to
tyle, jeśli chodzi o zawartość. Ale i o treść. Ciężko wszystko tu wymieniać,
tym bardziej, że często są to króciutkie skecze. Ale mamy np. historię o
dzieciach i szkole w galijskiej wiosce. Mamy fajną, zimowo-świąteczną niemalże
opowieść o całowaniu się pod jemiołą i jak Obeliks ma nadzieję na buziaka od ukochanej.
Mamy też sympatyczne historie metafikcyjnej, w których pojawiają się Goscinny i
Uderzo. No i wiele, wiele więcej.
Fajny to tom, bo
różnorodny. Fajny, bo znajdziecie tu rzeczy, które budzą sentymenty, ale i
pokazują też inną stronę serii – jak w eksperymentalnych historyjkach, w
których widzimy Asteriksa i Obeliksa w estetyce „Fistaszków”, magazynu „Mad”,
komiksu intelektualistycznego czy nawet zakręconej wersji narkotycznej. Króluje
jednak to, co już znamy, co kochamy i co uwielbiamy.
A za co kochamy i uwielbiamy?
Dlaczego? Bo, jak
pisałem – i powtórzę, bo czemu nie – to seria genialna w swej prostocie.
Frazes? Być może, ale taka jest prawda. René Goscinny, który w swojej karierze
stworzył wiele wielkich i kultowych opowieści („Lucky Luke”, „Iznogud” czy
„Mikołajek” to tylko niektóre z nich), w „Asteriksie” wspina się na wyżyny
swojego talentu, dzięki czemu opowieść jest tak doskonała. Z jednej strony mamy
tu bowiem świetne przygody, które autentycznie wciągają, z drugiej doskonały
humor bawiący, jak niewiele innych (humor, w którym mamy też miejsce na
wiecznie aktualną satyrę), a wreszcie także i inteligentną zabawę historycznymi
ciekawostkami, stereotypami czy motywami. Wszystko to wieńczy obowiązkowy
morał, ale morał podany w przystępny sposób, bez nachalnego dydaktyzmu.
I jeszcze te
ilustracje… Klasyka europejskiego komiksu nigdy nie jest źle narysowana, ale
„Asteriks” i tak pozostaje najbardziej złożony w swej prostocie (także na polu
kolorystycznym), dzięki czemu wszystko wygląda tu tak doskonale i z miejsca
wpada w oko.
Świetny tom. Taki niby
nieobowiązkowy, bo w sumie ciekawostki jedynie, z wprowadzeniem do nich, zarysowaniem
kontekstu i kulisów, ale jakże świetny i wart poznania. I świetne to
uzupełnienie, i hołd swoisty. Tu i tu, równie udane jest to wszystko.
Komentarze
Prześlij komentarz