Recenzowanie tego, co wyszło już po japońsku za
mną, nowy rozdział na bieżąco też, lecę zatem z polskim wydaniem „Dragon Balla
Super”. Dawno już przeczytane, po raz kolejny zresztą, ale w końcu jest kiedy
uzupełnić recenzowanie. No i co? A to, że przy kolejnym wchodzeniu do tej samej
rzeki trochę rzeczy już mi zgrzyta, choć nie zgrzytały, kiedy czytałem je po
raz pierwszy i muszę przyznać, że jednak można było to zrobić lepiej, choć
bawię się dobrze nadal, bo rzecz trzyma poziom. I ma swój
urok, chociaż nie pogardziłbym, gdyby Toriyama i Toyotarou zaserwowali mi jakiś
naprawdę zaskakujący pomysł czy zwrot akcji.
Gokū staje do walki z Granolą. I szybko przekonuje
się, że nawet jako Supersaijanin Blue w trybie ultrainstynktu, ma nie lada
problemy z przeciwnikiem. Gdy on toczy nierówną walkę z wrogiem, zaczynając
odkrywać, że on i Vegeta zostali wrobieni przez kosmitów, Vegeta powoli
przypomina sobie prawdę o rasie Granoli.
Ale to nie koniec problemów. Gdy używający
ulepszonego ultrainstynktu Gokū zdaje się wygrywać, Granola ujawnia swój
sekret. Z drugiej jednak stronny Vegeta też skrywa w swoje sekrety, jakimi z
nikim się nie podzielił. Kto zwycięży w tej sytuacji?
Dwieście stron niemal czystej walki to to, co w
„Dragon Ballu” zawsze było… Okej, najlepszych było zawsze wiele rzeczy, od
kreacji postaci, przez niezapomniany humor, po odniesienia do popkultury, o
czym często się zapomina. Walki były równorzędnie dobre, chociaż z racji
gatunkowej przynależności musiały zacząć dominować i tak jest w tym epizodzie.
Zostając jednak jeszcze w ogólnym temacie to te walki
w „Smoczych kulach” od zawsze miały różnorodny przebieg. Czasem były to starcia
przetykane sporą ilością dialogów i dodatkowych wątków, czasem zabawnymi
żartami z typowych walk, a czasem zajmowały po kilka tomów niemal nieustannej
wymiany ciosów, ucieczek i pościgów. Tu mamy głównie wymianę ciosów właśnie, z
kilkoma scenami rozmów i to tyle. Ale starcia te mocno łączyły się z nowymi
przemianami i takiej w końcu doczekujemy się tym razem w wykonaniu Vegety i
kiedy ta pojawiła się, gdy manga ukazywała się w rozdziałach, rozpaliła
wyobraźnię fanów, choć teraz, gdy tak się na to patrzy, no wygląda to prostu
jak wariacja na temat SSJ3 i tyle. Na szczęście nieco więcej w tym inwencji,
niż w przypadku „kolorowych” przemian z ostatnich lat, ale tylko nieco.
Poza tym tomik to po prostu naprawdę wdzięcznie
wykonany bitewny balet, który nie nudzi ani przez moment. Bo może to już było –
i to było tyle razy – ale wciąż chcemy więcej. A że po koniec akcja się zagęszcza,
w oczywisty sposób, ale jednak, trudno jest nie czekać z niecierpliwością na
ciąg dalszy. Bo „DB” to klasyk, który przetrwał próbę czasu i dobrze odnalazł
się w nowym realiach. I co z tego, że nie do końca jest to ta sama seria, co
kiedyś. Nie mogła nią być, wszystko się zmienia, jednak nadal jest niemal tym
samym dziełem co przed laty i tak samo wciąga.
Dobrze się to czyta, ale i równie dobrze ogląda. Bo
grafiki Toyotarou są po prostu świetne. Maja w sobie look i klimat starego
„Dragon Balla”, ale jednak są bardziej złożone, dopełnione większą ilością
detali i unowocześnione. Efekt finalny jest przyjemny, fajnie wchodzi i chociaż
wraz z kolejnym czytaniem nieco traci, nadal jestem zadowolony.
Komentarze
Prześlij komentarz