Dragon Ball Super #17: Moc boga zniszczenia – Akira Toriyama, Toyotarou

SMOCZA MOC

 

Recenzowanie tego, co wyszło już po japońsku za mną, nowy rozdział na bieżąco też, lecę zatem z polskim wydaniem „Dragon Balla Super”. Dawno już przeczytane, po raz kolejny zresztą, ale w końcu jest kiedy uzupełnić recenzowanie. No i co? A to, że przy kolejnym wchodzeniu do tej samej rzeki trochę rzeczy już mi zgrzyta, choć nie zgrzytały, kiedy czytałem je po raz pierwszy i muszę przyznać, że jednak można było to zrobić lepiej, choć bawię się dobrze nadal, bo rzecz trzyma poziom. I ma swój urok, chociaż nie pogardziłbym, gdyby Toriyama i Toyotarou zaserwowali mi jakiś naprawdę zaskakujący pomysł czy zwrot akcji.

 

Gokū staje do walki z Granolą. I szybko przekonuje się, że nawet jako Supersaijanin Blue w trybie ultrainstynktu, ma nie lada problemy z przeciwnikiem. Gdy on toczy nierówną walkę z wrogiem, zaczynając odkrywać, że on i Vegeta zostali wrobieni przez kosmitów, Vegeta powoli przypomina sobie prawdę o rasie Granoli.

Ale to nie koniec problemów. Gdy używający ulepszonego ultrainstynktu Gokū zdaje się wygrywać, Granola ujawnia swój sekret. Z drugiej jednak stronny Vegeta też skrywa w swoje sekrety, jakimi z nikim się nie podzielił. Kto zwycięży w tej sytuacji?

 

Dwieście stron niemal czystej walki to to, co w „Dragon Ballu” zawsze było… Okej, najlepszych było zawsze wiele rzeczy, od kreacji postaci, przez niezapomniany humor, po odniesienia do popkultury, o czym często się zapomina. Walki były równorzędnie dobre, chociaż z racji gatunkowej przynależności musiały zacząć dominować i tak jest w tym epizodzie.

 

Zostając jednak jeszcze w ogólnym temacie to te walki w „Smoczych kulach” od zawsze miały różnorodny przebieg. Czasem były to starcia przetykane sporą ilością dialogów i dodatkowych wątków, czasem zabawnymi żartami z typowych walk, a czasem zajmowały po kilka tomów niemal nieustannej wymiany ciosów, ucieczek i pościgów. Tu mamy głównie wymianę ciosów właśnie, z kilkoma scenami rozmów i to tyle. Ale starcia te mocno łączyły się z nowymi przemianami i takiej w końcu doczekujemy się tym razem w wykonaniu Vegety i kiedy ta pojawiła się, gdy manga ukazywała się w rozdziałach, rozpaliła wyobraźnię fanów, choć teraz, gdy tak się na to patrzy, no wygląda to prostu jak wariacja na temat SSJ3 i tyle. Na szczęście nieco więcej w tym inwencji, niż w przypadku „kolorowych” przemian z ostatnich lat, ale tylko nieco.

 


Poza tym tomik to po prostu naprawdę wdzięcznie wykonany bitewny balet, który nie nudzi ani przez moment. Bo może to już było – i to było tyle razy – ale wciąż chcemy więcej. A że po koniec akcja się zagęszcza, w oczywisty sposób, ale jednak, trudno jest nie czekać z niecierpliwością na ciąg dalszy. Bo „DB” to klasyk, który przetrwał próbę czasu i dobrze odnalazł się w nowym realiach. I co z tego, że nie do końca jest to ta sama seria, co kiedyś. Nie mogła nią być, wszystko się zmienia, jednak nadal jest niemal tym samym dziełem co przed laty i tak samo wciąga.

 

Dobrze się to czyta, ale i równie dobrze ogląda. Bo grafiki Toyotarou są po prostu świetne. Maja w sobie look i klimat starego „Dragon Balla”, ale jednak są bardziej złożone, dopełnione większą ilością detali i unowocześnione. Efekt finalny jest przyjemny, fajnie wchodzi i chociaż wraz z kolejnym czytaniem nieco traci, nadal jestem zadowolony.

Komentarze