Dragon Ball Super #22: Saikyō no Shitei – Akira Toriyama, Toyotarou

OSTATECZNI UCZEŃ I MISTRZ

 

No i wraz z tą recką dogoniłem już nadrabianie wydanych po japońsku tomików „Dragon Balla Super”. Ot dla formalności, bo rozdział po rozdziale to już robiłem, ale teraz pora spojrzeć na te epizody nieco szerzej. No i tomikowo naprawdę dobrze się to czyta, choć, jak wcześniej, tak i teraz, to co się dzieje to powtórka z rozrywki. Dobrze jednak, że twórcy postarali się, by jednak pozmieniać to i owo względem filmu i dorzucić parę drobiazgów, które sprawiają, że kopiowanie tego, co już kiedyś było – i nie mówię tylko o kinówce, bo ta przecież była kopią fabuł z „DB” z lat 90. – o wiele łatwiej i przyjemniej się przełyka.

 

Jeśli chodzi o fabułę, na dobry początek dostajemy w końcu trochę scen z głównymi bohaterami serii. Gdy Gokū i Vegeta trenują u Piwusa, towarzystwo Broly’ego staje się pretekstem do przypomnienia jego losów. Losów Saiyanina o wielkiej mocy, który przez króla Vegety został wysłany na obcy świat, zanim odnalazła go armia Fizera.

To jednak tylko wstęp, bo wiadomo, najważniejsze dzieje się na Ziemi, gdzie Piccolo dzięki pomocy Dendego ma szansę w końcu wyzwolić całą swoją moc. A wszystko to po to, by stawić czoła wrogom. Armia Czerwonej Wstęgi i Gero wrócili i robi się nieciekawie. Tak właściwie na dobry początek ta cała Armia chce porwać Pan. Piccolo, który zinfiltrował jej szeregi, zostaje wraz z „kolegą” wysłany właśnie z tą misją. Kiedy więc „kolega” odpada, Piccolo przekazuje dziewczynce co się dzieje i oboje, kontynuując jego plan. A wszystko to prowadzi do jednego – wciągnięcia Gohana w wielką walkę, której może nie podołać. No bo nowe androidy to jedno, ale przecież wróg skrywa jeszcze potężniejszą broń…

 

Pory plus tego wszystkiego to to, że autorzy nie poszli aż na taką łatwiznę i nie przenoszą jeden do jednego scenariusza filmu. Tym bardziej, że ten scenariusz to właśnie taka łatwizna była, bo bezczelnie kopiował sagi „Androidów” i „Cella”, więc… Więc dobrze, że zaskoczyli i dopełniają obrazu innymi drobiazgami. Bo niby Tori i Toyo lecą z mangową adaptacją filmu „Superbohater” i tego trzymają się dość wiernie, a nagle wyskakują z dość pobieżnym, ale jednak streszczeniem filmu „Broly”. Wypadało, bo kinówka ta ważna dla przedstawionych tu wydarzeń, w mandze była pominięta – choć mieliśmy, także po polsku wydany, anime comics, no ale wiadomo, komiks złożony z kadrów mangi to jednak nie to samo.

 

A sam tomik? Akcja przeplatana gadaniem, humor, lekkość no i leci to i konkretnie wchodzi. A najbardziej cieszy tu chyba nie sama akcja, a te dodatkowe momenty, jak to, gdy opowieść wraca do zapomnianego w anime Kuririna, rozbudowując jego wątek i dorzucając coś o rodzince. I mi się to podoba, fajnie wypada, Marion lepiej prezentuje się niż w „GT”, a że jest w tym humor i urok, tym lepiej się to prezentuje. A potem to już rzecz leci na całego, bo pojawia się Cell Max, Piccolo osiąga poziom Orange i w ogóle dzieje się i to jeszcze jak, a to „jak” podkreśla szata graficzna, która robi robotę.

 


Cell Max w wykonaniu Toyo robi większe wrażenie, niż jego filmowy odpowiednik. Na wielkim ekranie wyglądało to jak nieudana próba skopiowania klimatów i designów rodem z „Evangeliona”, tu ma więcej własnego charakteru i jest w nim coś mocnego, coś potężnego i nawet ździebko horrowowego. Że mamy tu miejsce na mrok i że znów jest bardziej krwawo i brutalnie, niż w ostatnich latach, co kinówka „Superbohater” w pewnym sensie nam przywróciła.

 

W skrócie, dobrze jest i chce się więcej. Fajnie, że mimo iż akcja pędzi na złamanie karku, to ten „B” to nie tylko okładanie się po mordach, ale i trochę humoru czy nowych wątków. Że jednak niby pędzi, ale i zatrzymać się przy czymś umie. I że nadal robi to tak, że miło jest człowiekowi i chce więcej. Toriyama wciąż potrafi, choć wiadomo, więcej roboty robi tu Toyotarou, bo podobno ten wiecznie leniwy Tori bardziej asystuje i nadzoruje, niż to wszystko aktywnie pisze, ale i tak widać w tym jego rękę i ma to db-owski charakter, który cenię. Więc zachęcam i chętnie wrócę do tego wszystkiego jeszcze raz, jak już wyjdzie po polsku.

Komentarze