Terry Pratchett, twórca legenda. Co prawda od ośmiu
lat nie ma go już między nami, ale jego duch i jego twórczość wciąż są wśród
nas żywe. Bo z jednej strony opus magnum Pratchetta, monumentalna saga
komediowego fantasy znana jako „Świat Dysku” wznawiana jest co i rusz, z
drugiej serial na podstawie napisanej przez niego wspólnie z Neilem Gaimanem
powieści „Dobry omen” też ma się dobrze, a innych rzeczy nie brakuje, bo
przecież ta biografia miała swoją premierę ledwie kilka miesięcy temu (mówię o
polskim wydaniu rzuconym na rynek pod koniec czerwca 2023). No i właśnie tej
biografii – oficjalnej zresztą – przyglądam się teraz i powiem, że to kawał
świetnej książki dla miłośników prozy brytyjskiego fantasty, choć nie wolnej od
pewnych wydawniczych błędów.
Czy jestem fanem Pratchetta? Bo wiadomo, jeśli
sięgam po biografię to kogoś, kogo twórczość sobie cenię, a po tę sięgnąłem z
ochotą i to dużą. A no nie wiem. Mam jego cały „Świat Dysku” (ale czytane tylko
parę tomów), mam „Dobry omen” i jeszcze jakieś inne rzeczy, acz to drobiazgi
już, mam parę audiobooków i nawet filmową adaptację „Wiedźmikołaja”. Czyli
ogólnie lubię, bo gdyby było inaczej, nie zainwestowałbym w całą kolekcję
autora. Z drugiej strony nie przeczytałem jeszcze dzieła, które by mnie
totalnie zachwyciło – po prostu za każdym razem dobrze się bawię, podoba mi
klimat i to, jak autor pisze (pisał), jak bawił szczegółem, żartował, obśmiewał
i jakie miał fajne pomysły, nawet jeśli te fabuły to tak sobie czasem posklecane.
Więc czytam raz na jakiś czas i kiedy nadarzyła się okazja poznania trochę
samego autora, skorzystałem.
I? I fajnie, ciekawie, treściwie i w ogóle. Jak na
dobrą biografię przestało, wiadomo. Powiem, że nawet lepiej mi to weszło, niż
sama proza Pratchetta, bo tu wszystko nasycone jest emocjami i tym odliczaniem
do tego, co nieuchronne. To też opowieść o walce z chorobą, odmierzaniu życia
ilością napisanych słów i przemijaniu. Tym mocniejsza, że to miała być
autobiografia, ale Pratchett nie dał rady, nie zdążył, zostawił po sobie
teksty, notatki, a tymi zajął się jego asystent, który wziął to wszystko
zebrał, spisał to, co sam pamiętał albo co Terry mu opowiadał i stworzył coś w
punkt trafione. Biografię, która jest i typowa, i nietypowa, ale sprawdza się
znakomicie, pogłębiając naszą wiedzę o autorze i jego dziełach, a przy okazji –
a może przede wszystkim, wszystko zależy od tego, dlaczego tak właściwie
sięgacie po to dzieło – sprawdza się świetnie po prostu jako rzecz o człowieku,
jego pasji i życiu.
Oczywiście można mieć pewne wątpliwości, jak to
wszystko od strony rzetelności wypada, bo skoro to biografia autoryzowana (i
autobiografia) może coś pominąć, coś przemilczeć, coś upiększyć, ale to nie ma
znaczenia. Nawet, jeśli tak było, zaczynamy czytać i przepadamy, tak to wciąga,
takie robi wrażenie i tak rusza i… I tym większe rozdrażnienie wywołuje
niechlujne wydanie, bo korekta i redakcja leżą i kwiczą, jak to się mówi.
Szkoda. Ale cała reszka nie zawodzi, robi wrażenie i warta jest polecenia, tym
bardziej, że dorzuca nieco zdjęć, czarnobiałych i średniej jakości przy tym
druku, ale zawsze. W skrócie: autorzy odwalili kawał dobrej roboty, tylko
wydawca (choć tłumacz, jak zawsze, dał radę) dołożył starań by zbrzydzić nam
lekturę. Na szczęście mu się to nie udało.
Komentarze
Prześlij komentarz