The Amazing Spider-Man 4/1998: Piętno Kaine’a, cz I i II: Mury / Down in the Darkness – Mark Bagley, J. M. DeMatteis, Terry Kavanagh, Steven Butler
„Saga klonów” rozkręca się na całego. Wątków i
postaci przybywa, akcja pędzi na złamanie karku, a twórcy za wszelką cenę chcą zaskakiwać
i szokować. Z tym, że wszystko to ginie gdzieś w przesadnym patosie i natłoku
zdarzeń, które nie mogą doczekać się należytego rozwinięcia. Choć nadal czyta
się to przyjemnie, a po latach ta rozpisana na pięć części (z których ostatnią w polskim wydaniu pominięto) trudno nie uznać, że to wciąż jedna z lepszych fabuł całej tej sagi.
Peter w więzieniu. J. Jonah Jameson w sekrecie wynajmuje najlepszego prawnika, żeby go bronił, ale choć nawet detektyw, który wsadził go za kratki wie, że nie jest on mordercą, sprawy nie wyglądają optymistycznie...
Tymczasem Scarlet Spider z Sewardem Trainerem bada Mary Jane i dziecko, które
nosi, by przekonać się, jak to wszystko mogło wpłynąć na płód, podczas gdy Kaine realizuje powoli swój plan. Trzeci Peter zaś,
przekonany, że nie jest klonem tylko prawdziwym Parkerem, staje pomiędzy nim a
Mary Jane i... I wtedy się zaczyna!
Natłok akcji, momentami koszmarny patos... To pierwsze, co
ciśnie się na usta, gdy myślę o tym zeszycie. Owszem, ma on swoje plusy, nie
nudzi, a niektóre wątki są naprawdę znakomite, ale nie ma tu miejsca na to, by
twórcy mogli rozwinąć poszczególne elementy czy postacie. Sytuacja zmienia się
jak w kalejdoskopie, więc nawet na dłuższą metę całość nie ma szans zyskać należytego
umotywowania czy spójności, na które liczyłem. A mimo to nadal ma w sobie coś, co sprawia, że chce się to czytać.
Grafika też jest tu niezła, szczególnie w drugiej
części, ale nie oszukujmy się, „Clone Saga” na tym etapie to już mocno
przeciętna pozycja pod tym względem, jakby całe to epatowanie kolejnymi klonami i sekretami, oraz
przywracanie postaci z wcześniejszych zeszytów, które przypomina chwytanie się
brzytwy, byle gdzieś to pociągnąć, zmęczyło też samych artystów, dotąd wypadających o wiele lepiej. A podkreślam, że to tak naprawdę dopiero początek i to, co najgorsze (ale też i sporo tego, co i najlepsze) dopiero przed nami.
Komentarze
Prześlij komentarz