ZMARSZCZONY
FRED, WALNIĘTY GRUCHA
„Chłopaki nie płaczą” – no każdy zna. Film, piosenkę,
która w filmie być miała, ale Muniek nie chciał, ale film przede wszystkim. Kultowa
rzecz, do dziś ceniona i uwielbiana i w ogóle. A wiecie, że powstał jego
sequel? Że wracają w nim Fred i Grucha i znów robią swoje, ale tym razem na
legalu? A jednak, pięć lat po premierze filmy pojawiła się na rynku rodzima gra
niby pod tym samym tytułem, ale będąca jego kontynuacją. Co już samo w sobie
jest niezłym wyróżnieniem, bo ile znacie polskich gier będących dopełnieniem
nadwiślańskiego filmu? A poza tym to po prostu kawał sympatycznej gry typu
point and click, coś w stylu „Larry’ego 7” (czy nawet nowszych produkcji spod
szyldu „Wet Dreams”), czasem wkurzającej, fakt, ale przede wszystkim mającej
fajny, swojski (szczególnie dla tych, którzy wychowali się na przełomie XX i
XXI wieku) klimat.
Więc to było tak: gangsterowi Fredowi w życiu nie
wyszło. Kumpel się przeciw niemu zbuntował, zastrzelił go, zakopał w lesie, a
teraz Fred budzi się w zaświatach i okazuje się, że zyskał szansę odkupienia. Musi
jednak wrócić na Ziemię i wykonać pewne zadanie, na dodatek razem z Gruchą,
który przecież go zabił.
No i się zaczyna. Fred wraca na ten łez padół
akurat wtedy, kiedy Grucha wychodzi z więzienia i udaje mu się przekonać go, by
mu pomógł i że tym razem to, co zrobią, będzie legalne. Obaj rzucają się zatem
w wir wydarzeń, które każą im poznać współczesną, przesiąkniętą hip-hopem młodzież,
a także wdać w wojnę z handlarzami narkotyków. A w tym wszystkim kryje się
tajemniczy Brodacz, który…
„Chłopaki nie płaczą” to była gra, która do
sprzedaży w kioskach trafiła w 2005 roku. W kioskach, tak, za grosze, bo na
premierę produkcja kosztowała 19.90 zł, co nawet te dwadzieścia lat temu było
małym wydatkiem. Po cenie i po takiej dystrybucji można się było spodziewać, że
nie jest to żadna wyszukana robota ani arcydzieło gamedevu, tym bardziej, że
odpowiadało za nią L'art, czyli lidzie, którzy wcześniej zasłynęli z robienia lokalizacja
gier, a kiedy przestało się to opłacać, szarpnęli się na parę gier o skokach
narciarskich. Ale okazało się, że ci ludzie nie potraktowali produkcji po
macoszemu i zaserwowali nam kawał dobrej zabawy, która szkoda, że została już
zapomniana i oficjalnie nigdzie dorwać się jej nie da.
Za scenariusz odpowiada tu Maciej Ogiński, który
tłumaczył choćby wspomnianego już „Larry’ego 7” czy dwa odcinki „Miasteczka
South Park” i chociaż jego zamysł by ta gra była pod względem humoru, jak
połączenie „South Park” i Monty Pythona nie udał się, ale wyszło coś, co ma
spoko (czasem nawet meta) humor i swojskość i nie musi w zasadzie czerpać z takich wzorców. Fabuła nie
jest zła, choć typowa i prosta, bo ratują ją te odniesienia do współczesnego
stanu rzeczy w tym kraju, akcja jest niezła, a i wygląda to naprawdę
przyjemnie, jak stare polskie animacje. Wielu już przy premierze narzekało na szatę graficzną, ale te ręcznie
malowane tła do dziś naprawdę dobrze się prezentują, a postacie są z miejsca
rozpoznawalne. A skoro o postaciach mowa to głosu im użyczyli aktorzy znani z
oryginału – Pazura, Zbrojewicz i Baka oraz parę znanych nazwisk świata
dubbingu, jak Miriam Aleksandrowicz czy
Anna Apostolakis-Gluzińska -
i dobrze to brzmi. Wiadomo, Pazura kradnie show, bo Zbrojewicz wypada dość
infantylnie, ale wszyscy dają radę i naprawdę wpada to w ucho.
A jak się w to wszystko gra? Typowo dla przygodówek,
ale mniej topornie, niż takimi rodzimymi hitami, jak „Teenagent”, acz parę
rzeczy zgrzyta. Co? A np. inwentarz, do którego trzeba wchodzić klawiaturą. Niby
nic takiego, ale jednak gra zapewnia nas od początku, że do zabawy wystarczy
myszka, a problem ten można było łatwo rozwiązać. Do tego irytujące bywa wieczne
rozmawianie z tymi samymi postaciami, aż w końcu powiedzą nam coś, co się
przyda. Ale poza tym zabawa wciąga, dobrze leci, a zagadki w większości są
logiczne. I co ważne wciąż da się to odpalić nawet na nowym sprzęcie (jeśli nie
chce ruszyć po instalacji, spróbujcie znaleźć w sieci odpowiedni Direct X albo odpalić
grę z pliku BoyzDontCry w jej folderach z płytą włożoną do napędu), więc
nadal można się gierką cieszyć, jak dorwiecie ją z drugiej ręki za rozsądną
cenę. A warto, bo fajnie jest wrócić do Freda i Gruchy (tak swoją drogą czy tylko
mi ich imiona kojarzą się z potocznymi w tamtym czasie określeniami masturbacji?)
i nawet jeśli nie ma innych, fajnych postaci z filmu, jak Laska, nadal to ciąg
dalszy kultowej produkcji i kto ją lubi, poznać ten ciąg dalszy powinien.
Komentarze
Prześlij komentarz