Moja martwa dziewczyna – Marcin Bartosz Łukasiewicz

KSIĄŻKA FRANKENSTEINA

 

Więc tak – ja lubię mrok, horror i tego typu elementy. Uwielbiam czy to na poważnie, czy w żartobliwym tonie. Ciężko podane czy lekko zaserwowane. No lubię i tyle. Warunek – dobre wykonanie. I tak się złożyło, że ta książka tematycznie to moja bajka – i szerzej jeszcze o tym opowiem – ale wykonanie niestety już nie. Pomysł niezły, potencjał jakiś tam, ale i to, i to zostało niestety niemal zmarnowane. Na szczęście nie do końca, choć wątpię, by znalazł się ktokolwiek, kto byłby bardzo z dzieła zadowolony.

 

Oto oni. Piotr i Jutka, para w sumie jakich wiele poza tym, że ona nie żyje, jest zombiaczką, a randkują na cmentarzu. A cmentarz to też nie taki zwykły, bo pełno tu wszelkiej maści paranormalnego tałatahjstwa, które koegzystuje jakoś ze sobą i z żywymi. No i jest jeszcze Kasia, czyli dziewczyna Jutki, martwa od wieków już, a tej Piotrek bynajmniej się nie podoba i nie pasuje. I już samo to wystarczyłoby, żeby miało się co dziać, ale dochodzi tu jeszcze do morderstwa, a cała sprawa okazuje się być związana jakoś z Jutką i jej przeszłością. No i zaczyna się!

 

Czy to książka młodzieżowa, czy dla dorosłych, to w sumie pierwsze pytanie, jakie ciśnie mi się na usta. I nie mam na nie dobrej odpowiedzi. Bo tak, spójrzcie na okładkę – młodzieżowo wygląda, kolorowa, komiksowa, trochę infantylna, ale jeśli kiczowata to w całkiem przyjemny sposób kiczowatych opowieści grozy dla młodszych odbiorców. Ale treść? No nie za wiele tu dla dzieci i młodzieży – seks, zbrodnie, wulgaryzmy. A znów z drugiej strony to pisarstwo, które jest tu uprawiane dla dojrzałych czytelników też się nie nadaje, bo naiwne, bo pozbawione niezbędnych często opisów i przesadnie uproszczone. No czytałem to i miałem wrażenie, jakbym sięgnął po wypociny mentalnego nastolatka, który pisać trochę jakby się nauczył – może jakieś kursy, warsztaty – ale tak nie do końca ogarnął temat, nie ma doświadczenia, a poza tym barak mu dojrzałości. Więc robi niby tam zakręconą – ale prostą, jak drut fabułę – sklecając ją z elementów wtórnych i sztampowych (ot taki książkowy odpowiednik potwora Frankensteina, pozszywany z fragmentów tego, co już było) i bawi się jak dzieciak tym seksem, który ciągle mu w głowie i przekleństwami, których używa, jak znaków interpunkcyjnych, na poziomie nastolatka klnącego tylko dlatego, że uważa to za dorosłe albo zabawne.

 

I ja nie mam nic przeciw przekleństwom, żeby nie było. Uważam zresztą, że to może być świetny środek wyrazy, akcentowania i że bez tego czasem się nie da. Z tego zresztą też można uczynić sztukę, a tu szczeniackie jest, puste i naiwne. Ktoś powie, że okej, że tak wyraża się młodzież, ale faktem jest raczej, że tak wyraża się najgorszy sort młodzieży, a ta książka ukazuje zupełnie innych, pozytywnych przecież bohaterów. A przynajmniej próbuje takich ich kreować, bo ta, która klnie najwięcej jest w sumie taką postacią z założenia dobrą, co to chłopakowi tyłek ratuje. A cała reszta jest zwyczajnie naciągana, choć ma momenty. Szkoda, że tylko momenty.

 

Plusy? Rzecz jest pisana przy użyciu masy dialogów, dzięki czemu szybko się czyta. No ale to właściwie tyle. Bo szybko nie znaczy, że bez męczenia. Liczyłem na lekką, prostą, ale podaną z klimatem historię, fajny młodzieżowy romans i trochę mocniejszych wrażeń, dostałem coś, co nawet nie udaje, że to ma. Albo udawać nie potrafi, bo jeśli romans jest to taki, w którym nie ma żadnych uczuć, jeśli kryminał to pozbawiony jakichkolwiek intrygujących czytelnika elementów, a horror to już w ogóle z tego żaden. No i jeszcze ten humor, który nijak nie śmieszy – ja lubię czarny humor, w sumie kocham, bo głównie taki we mnie coś wywołuje, a tu żenował. W skrócie, książka, której zabrakło niemal wszystkiego, co zdawała się obiecywać. Więc tylko, jeśli nie macie właściwie żadnych wymagań, nie lubicie fajnych fabuł, dobrze skrojonych postaci i niebanalnego pisarstwa, śmiało możecie sięgnąć. Dla reszty będzie to banał, od którego czasem aż zgrzyta się zębami.

Komentarze