„KONIEC”
RAMY
No i mamy ostatni tom cyklu „Rama”. W oryginale
wydanie całej tetralogii zajęło autorom ponad dwadzieścia lat, w Polsce Rebis
ze wznowieniem uwinął się w nieco ponad rok i wreszcie mamy finał. Z tym, że
ten finał to nie tak do końca koniec, a na pewno nie pożegnanie, bo trzy lata
po „Tajemnicy Ramy” jej współautor, Gentry Lee, już solo, wrócił do uniwersum i
napisał powieść „Bright Messengers”, którą kontynuował po czterech latach „Double
Full Moon Night”. Obie jednak działy się pomiędzy pierwszą a drugą częścią
cyklu i – co tu dużo mówić – uznania się nie doczekały. Więc czwórka to ta
powieść, która wieńczy dzieło, domyka wątki i dostarcza zabawy jeszcze lepszej,
niż w poprzednich dwóch tomach.
Nicole uciekła, teraz schronienia szuka u swojego
męża. Gdy rodzina znów się spotyka, wszystko wydaje się iść w dobrym kierunku.
Ale czy aby na pewno?
Czym są tajemnicze oktopająki? I jakie mają
zamiary? A przede wszystkim czego wszyscy dowiedzą się na temat Ramów?
Ostatni tom „Ramy” jest w zasadzie jak dwa
poprzednie. Trochę rozdarty. Z jednej strony skupia się na bohaterach,
ludziach, relacjach, seksualności nawet i ta część nie wychodzi twórcom – a
stawiam, że to Lee, a nie Clarke się nią zajmował, bo ten drugi w swojej prozie
szedł zawsze jednak w inne klimaty – najlepiej. Z drugiej mamy to, co
kosmiczne, niezwykłe i pobudzające wyobraźnię. W tym pierwszy aspekcie, który
powinien być najciekawszy i zbliżać czytelnika do bohaterów, pobrzmiewa dużo
kiczu. Ten drugi jednak, ewidentnie przez Clarke’a skrojony, wypada jednak
rewelacyjnie i podkręca wrażenia sprawiając, że na wszystkie ewentualne minusy
przymyka się oko z wielką chęcią.
Czy wszystko w tej części się wyjaśnia i dopina? I
tak, i nie. Wyjaśnienia padają, ale wiele kwestii zostaje do rozważenia dla
nas, więc to my i nasza wyobraźnia musimy sobie to i owo zinterpretować i
dopowiedzieć. Z drugiej strony wątki wyjaśnione, wyjaśnione są spójnie i satysfakcjonująco,
a akcja jest udana. Najbardziej jednak zachwyca prezentacja tego, co nieznane,
od obcych zaczynając, na kosmicznej technologii skończywszy. Jednocześnie rzecz
ma rozmach (wyszła autorom na niemal 700 stron) i potrafi pokazać wielkość
klasycznej SF.’
Efekt finalny? Jedno z najlepszych dzieł science
fiction w ogóle. Lepsze nawet od „Odysei kosmicznej” Clarke’a. ma swoje minusy,
ale ogół jest tak urzekający i zachwycający, że nie sposób nie dać się porwać.
Świetnie przy tym napisany, stanowi idealny materiał na dobre, epickie kino.
Gdyby tak ktoś w końcu zechciał to sfilmować, zamiast wciąż odtwarzać na
wielkim ekranie te same nudne schematy… No ale cieszmy się, bo mamy cztery świetne,
świetnie wydane powieści, zamknięty, skończony cykl, który nieprzerwanie robi
wielkie wrażenie i jednocześnie potrafi skłonić do zadumy i rozważań nad swoją
filozoficzno-religijną stroną. A i zaskoczyć czasem też jest w stanie. Czego
chcieć więcej?
Super, że mogłem to przeczytać dzięki wydawnictwu
Rebis.
Komentarze
Prześlij komentarz