ĆMA:
‘NUFF SAID
Nowa „Ćma” to zeszyt, który sprawia wrażenie, jakby
twórcy chcieli poeksperymentować nieco z kolejnym komiksowym schematem – tym
razem opowieści serwowanych nam niemal bez słów. Coś, jak w pamiętnym evencie
tematycznym od Marvela ‘Nuff Sad (wiem, wiem, to nie jedyna taka rzecz,
a i na polskim rynku, w klasyce komiksowej, także niemych opowieści graficznych
nie brakuje, acz jakoś zawsze to mi najbardziej się z takowymi tworami kojarzy).
Ale nie tylko. Bo scenarzysta tej serii stara się, żeby każdy kolejny zeszyt to
było coś nowego, coś odmiennego i tak bawiąc się schematem, jednocześnie
serwuje nam za każdym razem rzeczy spójne ze swoją, rozbudowywaną sukcesywnie
od samego początku wizją. No i fajnie jest, a ja chętnie tu wracam z kolejnymi
zeszytami.
Są inne światy, inne wymiary, rzeczywistości. I są
inne Ćmy, inny Mol. A wraz z tym wszystkim są też zaburzenia czasoprzestrzenne.
Czy za wszystkim stoi gazeta?
Tymczasem ci, którzy za wszystko odpowiadają, na
wieść, że Ćma o wszystkim wie, wdrażają operację „Transmisja”, która rzuca
naszym bohaterem… Właśnie, dokąd? W jakim celu? I jakie będą tego konsekwencje?
Fajnie jest popatrzeć na Ćmę w realiach obecnej Warszawy.
I fajnie jest popatrzeć na akcję z dwiema Ćmami. Na to, jak świat nasz i
komiksowy przeplatają się, jak przeplatają się z Ćmą popkulturowe klasyki. O
treści za wiele nie ma co tu pisać, wiadomo, to tylko jeden zeszyt, tym razem
znów jedna dłuższa fabuła, nią dwie krótkie, co wychodzi serii na dobre, ale i
tak zbyt wiele zdradzać nie ma co. Za to zabawa jest udana, czyta się to przyjemnie
– bardziej ogląda, niż czyta, ale o tym za chwilę – i czytelnik dobrze się bawi,
a przy okazji dowiaduje się konkretów o ćmowym multiwersum.
Poza tym podoba mi się tu też to, co bardziej w
tle. Czyli? A choćby takie alternatywne spojrzenie na komiksową branżę, która w
tym świecie – serio, czy nie to już ocenicie sami – daje twórcom masę korzyści
i solidne pieniądze, pozwalające na kupowanie jachtów i szaleństwa na nich. Poza
tym, choć komiks w zasadzie dzieje się bez słów, przekazuje nam sporo treści,
bawiąc się formą, czy puszczając oko korespondowaniem ze współczesnością, tym
razem jeszcze mocniejszym (zarówno w treści głównej, jak i w takich smaczkach,
jak satyra na alerty RCB, przekazywane w rzeczywistości Ćmy za pomocą mediów
papierowych). Niby drobiazgi, a cieszą.
Wracając zaś do szaty graficznej, to tym razem mamy
połączenie rysunków i zdjęć. Kolaż prawdy z fikcją. W większości albumu
rysunkowa w zasadzie jest tylko nasza Ćma, reszta to dostosowane do komiksu,
czarnobiałe fotografie, gdzie nawet druga Ćma jest kimś prawdziwym –
sfotografowaną osoba w stroju herosa. Jest tu też parę kadrów zaczerpniętych ze
znanych filmów, kilka elementów histerycznych. A wszystko splecione w jedną,
naprawdę fajnie wyglądającą całość, która pokazuje, że i od strony graficznej
„Ćma” lubi iść w różnorodność, eksperymenty i po prostu dobrą zabawę twórców,
która udziela się nam, czytelników. I wszystko to jest na dodatek zasadne,
umotywowane.
Ot fajny tom, fajnej serii. Trzyma poziom, bawi. I
znów otwartym zakończeniem uchyla furtki na kolejne, ciekawie zapowiadające się
części.
Komentarze
Prześlij komentarz