Osiedle Swoboda: Niedźwiedź – Michał „Śledziu” Śledziński, Kamil „Kurt” Kochański

DŹWIEDŹ IDZIE NA SOLO

 

Kolejne „Osiedle Swoboda” i kolejny jubileusz. Bo raz, że te historie zbiorczo po raz pierwszy pojawiły się w 2014 roku, czyli dekadę temu, dwa, że ich wznowienie rzucono na rynek w nowym wydaniu pięć lat temu. Więc znów jest do czego wracać i co świętować. A sama opowieść to nic innego, jak to samo stare dobre „Osiedle”, ale skupione wokół jednego tylko bohatera (choć reszta ekipy też wraca). Może i z nieco innym, mroczniejszym klimatem, bo za szatę graficzną odpowiada już inny rysownik. A omawiam ją jako drugą w kolejności rzecz, bo w większości historie dzieją się przed finałowym rozdziałem pierwszego tomu. Tym bardziej, że dla mnie to nie tyle spin-off, ile po prostu kolejne osiedlowe historie, które już wcześniej skupiały się na poszczególnych bohaterach (jak choćby w historiach „Z pamiętnika Wiraża”), szczególnie, że właściwie wszystko, poza szatą graficzną pozostało takie samo. I jest niemal równie dobre.

 

Największy zakapior na Swobodzie, gość, który praktycznie nie trzeźwieje, a w mordę potrafi dać solidnie, powraca solowo i w typowy dla siebie sposób zaznacza swoją obecność. Jak zwykle największy kłopot stanowi dla niego kwestia zatrudnienia. Nie dość, że Destroyersi zaczynają mieć problemy z powodu urągających wszelkim przepisom warunkom pracy, to jeszcze kolejne zajęcia Dźwiedzia tradycyjnie dalekie są od normalności…

 

Pamiętam, jak to było po raz pierwszy. Że się Śledziowi kończą pomysły na „OS” zaczęło stawać się jasne gdzieś w 2003 roku. Dotąd był to flagowy tytuł „Produktu”, gościł w każdym numerze, po dwunastym epizodzie czekał nas jakiś rok przerwy, zanim pojawił się one-shot „Santa Needs You”. Potem seria wróciła z „Niedźwiedziem”, ale tym razem Śledziu ograniczył się tylko do pisania scenariuszy, pracując jednocześnie nas tym, co miało stać się kolorową serią zeszytową. A ta opowieść o Dźwiedziu zajęła tylko trzy epizody, zanim „OS” wróciło dopiero w 2004 roku, z ostatnim epizodem, a potem serią. No i te trzy ówczesne odcinki (z drobnymi zmianami w treści dialogów) stanowią połowę materiału, jaki znalazł się w albumowym „Niedźwiedziu”, reszta to już rzeczy zupełnie nowe i nadal trzymające poziom, choć taki „Kalkulator”, prosty i jakoś nieszczególnie śmieszny, niczego nie rwie.

 

Ogólnie jednak scenariusz Śledzińskiego nie różni się od dokonań autora znanych z „OS”. Akcja jest nieco może bardziej przyziemna i poważna, ale nadal jest to ta sama stara, dobra „Swoboda”, w której zakochali się fani. Mamy więc i portret pokolenia Śledzia, i panoramę blokowiska, i komentarz socjologiczny, i porcję mądrości podszytej filozofią, nie brak tutaj także dosadnej, ale nie pustej wulgarności. W premierowych epizodach także nie zmieniło się wiele. Może mniej tu samego Niedźwiedzia, a i reszta swobodnych jest rzadkością, ale nawet „Kalkulator” daje radę, a kiedy dochodzimy do „Altany” to widać, że Śledziu złapał wiatr w żagle i fajnie, sentymentalnie zagrał na tym powrocie do korzeni, pewnie z niejednego wyciskając nostalgiczną łezkę. Przynajmniej wtedy, gdy po latach był to pierwszy taki powrót.

 


Największą zmianę pomiędzy starymi a nowymi epizodami przeszła kreska Kurta, który ładnych parę lat temu zyskał nieco rozgłosu (m.in. pracą przy animowanej wersji „Jeża Jerzego”) i uznania także za granicami naszego kraju (choćby komiksową adaptacją filmu „80 milionów”). Kiedy zaczynał w „Produkcie” jego grafiki były mocne i pełne czerni. Wnosiły klimat noir i nieco estetyki grozy. Teraz Kamil rozładował nieco swój styl. Wysmuklił postacie. Dodał greyscale. Pokazał więcej detali. Bardziej przypomina też prace swojego kolegi z „Produktu” Clarence’a Whiterspoona, nie mniej nadal jest tu w formie i ma coś swojego. Innego, ale nadal pasującego do „Osiedla”.

 

No i to w zasadzie tyle. W czasach „Produktu” solówka Niedźwiedzia była udana, udana okazała się też zebrana w album i dopełniona nowymi epizodami. I teraz, lata później, nadal świetnie daje sobie radę. Może też dlatego, że w odróżnieniu od głównej serii, w tej mniej czuć klimat tamtych lat i miejsc, a bardziej taką niezależność – swojską, ale jednak? Ważne, że nadal się to sprawdza i że dobrze mi zrobił ten powrót tu po kilku latach.

Komentarze