Kapitan Żbik #17, 23-26, 31-32 – Władysław Krupka, Bogusław Polch

ŻBIK SPRAWIEDLIWY

 

I kolejna klasyka zaliczona. Znaczy tak jakby, bo seria „Kapitan Żbik” ukazywała się przez niemal piętnaście lat, kończąc się na pięćdziesięciu trzech zeszytach, a ja łyknąłem siedem z nich, te najbardziej znane i najczęściej wznawiane. Tylko tyle miałem, bo nigdy nie ciągnęło mnie do tej serii – kupiłem lata temu, bo za grosze było dorzucane do „Super Expressu”, a jednak znać wypada. Ale jakoś nie porwało mnie to nigdy, nie porwało też teraz. Przeczytałem, dziecko swoich czasów, naiwne, infantylne, nie za dobrze napisane, propagandowe też. Niby są momenty z urokiem, niby nadal nieźle się to czyta, ale znów okazuje się, że jednak dzieła Christy np. stoją na o niebo wyższym poziomie. A i przy innych komiksach, takich jak choćby „Kloss”, „Ekspedycja” czy „Funky Koval” bawiłem się o wiele lepiej.

 

Kapitan Żbik, milicjant zajmujący się sprawami kryminalnymi i zagadkami. A to musi dopaść bandytów, którzy ukradli kolekcję znaczków, to złodziei atakujących ludzi nocą w domu itd. I, jak wiadomo, zawsze udaje mu się zaprowadzić sprawiedliwość!

 

Te siedem zeszytów to trzy historie z wczesnych lat 70. – jedna krótka, jednozeszytowa, jedna rozpisana na dwa numery i ta najdłuższa, zajmująca cztery zeszyty „Żbika” (najdłuższa przynajmniej tu, bo seria miała i dłuższe fabuły). Nie są to kolejne numery, na dobry początek dostajemy zeszyt 17, potem 23-26 i wreszcie 31-32. Znaczenia to nie ma, bo poszczególne historie są niezależnie, połączone postacią głównego bohatera i to w zasadzie tyle. No tu jeszcze łączy je coś innego – wszystkie rysował Polch, stąd też taki ich dobór. Wszystkie też napisał Krupka, dla którego ten okres był okresem prawdziwego panowania fabularnego nad serią. Wiadomo, to on był współtwórcą serii i postaci, ale dotychczas samodzielnie napisał kilka numerów, a pozostałe zeszyty albo pomagał pisać, albo w ogóle nie brał udziału przy ich tworzeniu. Od tego momentu jednak robił to już w zasadzie na dobre i samodzielnie.

 


A jak mu to wychodzi? A no strasznie naiwnie. Kolejna seria z propagandowym charakterem, mającym tym razem ocieplić wizerunek milicji. Naiwna akcja, naiwne nazewnictwo (bandyta o imieniu Robuś chociażby…), masa skrótów fabularnych i nieprzekonujących elementów. Nie wiem, może ta seria ma lepsze tomy, ale po tych kilku przeczytanych nie poczułem z czego wzięła się jej kultowość. Ot toporny scenariuszowo twór tamtych lat, dziecko swoich czasów, problem w tym, że w tych samych latach ukazywały się rzeczy jednak zdecydowanie lepiej pisane i nadal mające w sobie to coś. Tu jedynie momentami dostawałem coś naprawdę fajnego, jako całość jednak zawiodłem się, bo wymęczyło. Zagadki nie porywały (swoją drogą ta czterozeszytowa historia tu pokazana potem została przerobiona na piętnasty odcinek serialu „07 Zgłoś się”), akcja była dość niemrawa, pisał to co prawda milicjant, ale realizmu w tym żadnego. Ani to sensacyjne, ani przygodowe. Wygląda to trochę tak, jakby kultowe zostało z braku lepszego materiału. A może to te zeszyty takie kiepskie były, może inne są lepsze, a może nie, ja już raczej nie przekonam, bo nie mam ochoty. Miał być polski „Bond”, wyszedł płaski, nijaki bohater bez charakteru.

 


Graficznie? Tu też się zawiodłem. Polch nie jest tu w szczytowej formie, bo, tu dopiero zaczynał, bo to właściwie jego oficjalny debiut, ale perspektywa leży, postacie są rozciągnięte, proporcje pozbawione zasada. Nadal miewa to swój urok, ale znów – „miewa”, a nie „ma”. I tylko niektóre okładki naprawdę fajnie wypadają, ale to za mało. W skrócie: nic, co warto poznać. Może i poznać wypada, jeśli jest się komiksomaniakiem, bo legenda, kult i w ogóle, ale mnie to nie uwiodło ani nie zaciekawiało. Kolejna klasyka zaliczona i ten fakt mnie cieszy, ale powiem szczerze, że najlepsze co ze Żbikiem było mi dane czytać, to nadal ten jeden zeszyt z rysunkami Śledzia, który miał otworzyć nową serię, a skończyło się jak zawsze. Do niego jeszcze wrócę, do tych tu – już nie. 

Komentarze