LĘKI,
PASJE I DZIWACTWA
Czy jest ktoś, kto nie zna twórczości Davida Lyncha? Pewnie tak, ale są to jedynie wyjątki potwierdzające regułę – poza tym większość z tych osób, niekojarzących tego nazwiska i tak rozpozna tytuły jego filmów. Swego czasu, tak w okolicach premiery tej książki, o reżyserze znów zrobiło się głośno, bo choć zapowiedział, że nie nakręci już więcej żadnego filmu pełnometrażowego (i nawet po dziś dzień tego nie zrobił), powrócił wówczas jako współtwórca ciągu dalszego serialu, który śmiało można nazwać jego opus magnum. Mowa tu oczywiście o „Miasteczku Twin Peaks” ponownie goszczącym wtedy na ekranach telewizyjnych po ćwierćwieczu od zakończenia jego emisji. Jak to w takich wypadkach bywa, premiera wsparta została całą seria kampanii promocyjnych i produktów, które wyrosły nagle jak grzyby po deszczu. Czasem były to rzeczy wartościowe, czasem zupełnie zbędne i wypuszczone na rynek tylko i wyłącznie dla pieniędzy, a czasem zwyczajnie nijakie. Na szczęście „David Lynch. Rozmowy” to propozycja zdecydowanie należąca do tych najlepszych, do której chętnie wróciłem sobie po latach, akurat teraz, kiedy na Lyncha mnie naszło i odświeżam sobie jego dzieła.
Jak wskazuje tytuł, mamy tu do czynienia z
rozmowami z Lynchem, jednak nie jest to wywiad rzeka. To po prostu zbiór
wywiadów, jakie przeprowadzano z reżyserem przy najróżniejszych okazjach, na
różnych etapach jego kariery. W dwudziestu dwóch rozmowach wędrujemy w czasie
od „Głowy do wycierania”, przez „Miasteczko Twin Peaks” i „Dzikość serca”, po
„Inland Empire”. Lynch uwielbia rozmawiać, uwielbia opowiadać, ale nie lubi
zdradzać przesłania swoich dzieł i pilnie strzeżonych zakulisowych sekretów.
Woli by to widz sam znalazł swój własny sens w jego obrazach, tak jak woli,
żeby tajemnice rozpalały wyobraźnię odbiorców, podsycały magię dużego ekranu i
intrygowały. Taki mniej więc portret autora wyłania się z kart tej znakomitej
książki. Autora pełnego własnych lęków, pasji i dziwactw. Scenarzysty i
reżysera, który nawet własnej żonie nie chciał zdradzić tego, o czym opowiadają
jego filmy. I może nie dowiecie się tutaj z czego w rzeczywistości było
zrobione upiorne niemowlę z „Głowy do wycierania”, ale na pewno poznacie
szczegóły tworzenia wielu filmów splecione z fragmentami biografii autora,
które rzucają nowe światło na wiele elementów jego dzieł i pozwalają lepiej je
zrozumieć.
Nie pamiętam już filmu, od którego zaczęła się moja
przygoda z Lynchem, ale najprawdopodobniej był to (poza niepamiętanym
„Miasteczkiem Twin Peaks”, jakiego fragmenty widziałem gdzieś we wczesnym
dzieciństwie), „Mulholland Drive”. Z jednej strony zachwycił mnie, z drugiej
nieco rozczarował, bo lynchowskie rozwiązanie fabuły niczego wspólnego z
rozwiązaniem nie miało. Kolejne obrazy rozpaliły moją wyobraźnię, skłoniły do
myślenia i ponownego oglądania w celu znalezienia jakichś elementów
wyjaśniających to i owo, ale dopiero „Głowa do wycierania” zachwyciła mnie,
poraziła, rzuciła na kolana, wgniotła w fotel (etc.) i dała pełne zrozumienie
tego, co tworzy Lynch. Do czasu jej obejrzenia uważałem go nie tyle za artystę,
choć jego filmy zdecydowanie były artystyczne, ile za dziwaka, który odniósł
sukces, bo akurat trafił na swój czas, po seansie wiedziałem już, że mam do
czynienia z jednym z geniuszy. I że Freud, gdyby tylko wciąż żył, zwariowałby
radości, jaką dałaby mu możliwość analizowania jego filmów.
„Rozmowy” są po części takie, jak same filmy
Lyncha. Dostajemy wiele informacji, wiele opowieści i wiele dziwactw. Pada też
mnóstwo pytań, pojawiają się rozpalające wyobraźnię kwestie, ale odpowiedzi
najczęściej pozostają poza naszym zasięgiem. Ale to wszystko ma swój
niesamowity urok, pokazuje nam reżysera i jego wnętrze i przy okazji naprawdę
znakomicie się czyta. Jeśli dodacie do tego kompleksowe podejście do tematu,
pełną filmografię Lyncha (w tym nawet teledysk, jaki nakręcił) i skromną, ale
jednak galerię kolorowych zdjęć, otrzymacie książkę, którą powinien przeczytać
każdy miłośnik twórczości reżysera. Polecam ją Waszej uwadze, bo jest tego
warta.
Komentarze
Prześlij komentarz