Amazing Spider-Man #10-12/1998: Maximum Clonage / Maksymalne klonowanie – Tom DeFalco, Todd DeZago, Ron Lim, J.M. DeMatteis, Mark Bagley, Howard Mackie, Tom Lyle, Sal Buscema, Bill Sienkiewicz, Robert Brown, Roy Burdine

MAKSYMALNE KLONOWANIE

 

Dziś tak wyjątkowo trzy zeszyty „Spidera” na raz. Raczej z kronikarskiego obowiązku, bo już kiedyś pisałem o nich numer po numerze, acz od tamtej pory minęło sporo czasu, do tego teraz lecę z opowieścią po kolei i wypada jednak wrócić, spojrzeć, przypomnieć, ale i coś dodać. Więc wracam, ale z całością na raz, żeby się nie powtarzać za dużo. Tym bardziej, że te trzy zeszyty to jedna historia. A przy okazji ważny moment, bo choć nic na to nie wskazywało, stały się one trzema ostatnimi numerami „Pająka” od Semica. I niezbyt godnie wieńczącymi wydawany przez tyle lat magazyn. Ale po kolei.

 

Jackal dopuszcza się ludobójstwa. W wyniku uwolnienia przez niego nowej odmiany wirusa Carriona umiera całe miasteczko. Dziwnym trafem jednak przeżywa tajemnicza postać. By odkryć tego powód Jackal wysyła Spidercide'a by to sprawdził. Doprowadza to do spotkania Scarlet Spidra, Spidercide'a jak i The New Wariors...

Tymczasem Peter nie mogąc poradzić sobie z faktem, że okazał się klonem, postanawia uciec… właściwie od wszystkiego. Czy może sobie na to pozwolić, gdy zbliża się wielkie ostateczne starcie z Jackalem, którego plan może skończyć się kolejnym ludobójstwem? I co będzie z kolejnymi, liczonymi co najmniej w setkach, klonami Petera?

 

Koniec toku 1998 miał być końcem „Sagi Klonów” w Semicach. Wiadomo, to nie była nawet połowa całej opowieści, ale główny temat klonowania dobiegał końca, od stycznia mieliśmy dostać odpowiedź na to, kto teraz będzie Spiderem i jego dalsze losy, była nawet zachęta do kupna prenumeraty numeru (przez co wycięto parę stron z opowieści, ale o tym cięciu więcej będzie potem) i… No i nic z tego, bo w styczniu 1999 roku nie było już „Amazing Spider-Mana”. Nie było większości tego, co Semic dotąd wydawał, zaczęła się zmiana, komiksów było w kioskach mniej, pojawiały się rzadziej… Po „Pająku” zostało wspomnienie, ale też i spuścizna – żadna inna seria dotąd nie doczekała się ponad 100 numerów, a „ASM” zakończył się na 102 (a miał też i rzeczy poboczne, jak „Torment” czy „Podwójne życie pająka”). Ale ten finał nie był imponujący.

 


Okej, „Maximum Clonage” to historia z iście epickim zacięciem, ale nie za dobrze napisana. Brak pomysłu przełożył się tu na epatowanie klonami, wydarzeniami, kolejnymi zagrożeniami i zwrotami akcji, ale widać, że nic w tym wszystkim nie ma, jest tylko akcyjniak z treścią niczym gra komputerowa, w której nikogo nie obchodzi fabuła, a kolejne walki. Zawiedli scenarzyści (DeMatteis stara się coś tu wyciągnąć w swoim rozdziale, ale nie ma za bardzo z czego, więc miota się, jak jego bohaterowie, choć u niego przynajmniej są jakieś emocje i psychologia), zawiedli rysownicy, ale i wydawnictwo polskie zawiodło i to mocno. Semic do tej pory ciął sporo i chętnie, dlatego np. z takiego „Lost Years” mieliśmy tylko fragment, ale tu… No bo tak, w oryginale „Maximum Clonage” składa się z siedmiu zeszytów, z czego dwa są podwójnej grubości. Semic postanowił zmieścić to w trzech numerach, w efekcie pominął prolog (szczegóły historii znajdziecie tu), pierwszą część dał, ale bez paru stron, drugą o starciu z Punisherem wyrzucił (więcej o niej piszę tutaj), potem części trzy, cztery i pięć wcisnął do jednego zeszytu, wycinając jedną trzecią materiału i tylko finał poszedł w całości.

 


Okej, abstrahując od tego, rzecz zaczęła się jednak całkiem obiecująco. Mam sentyment, bo od setnego zeszytu zacząłem kupować serię regularnie, wcześniej różnie to bywało, także z dostępnością i nawet rozważałem prenumeratę, ale i bez sentymentu nie jest źle. Sympatyczne wprowadzenie do całości krótkim streszczeniem wszystkich wątków „Sagi klonów”, jako wspominek / rozkmin Petera, niezła akcja, kryzys tożsamości i tym podobne atrakcje. Ale im dalej w ten las, tym gorzej, a w finale mamy już zupełne pomieszanie z poplątaniem. Fabuła co chwila traci tu na logice i spójności, a na dodatek rysunkowo dzieło – łagodnie powiedziawszy - rozczarowuje. To, co początkowo jest niezłe (Lim), a potem nawet bardzo dobre (Bagley), zmienia się w jakiś żart. Z jednej strony Bagley (słaby jak chyba nigdy) z drugiej mało znani artyści, których prace nadają sie na komiks dla małych dzieci... dysonans za dysonansem burzy dodatkowo i tak słabą akcję. Są tu momenty, które powinny coś ruszyć, jak choćby odbicie śmierci Gwen w wątku z upadkiem jej klona, ale nie ruszają. Jest sztampa, z kilkoma tylko niezłymi scenami.

 

W skrócie: mimo mojej całej sympatii do „Sagi klonów” i sentymentów, spory zawód. Przeciętna robota, przesadzona, przeładowana, przepełniona. Jak wiadomo, gdzie kucharek sześć… a tu było ich zdecydowanie więcej. I zdecydowanie za dużo.

Komentarze