Hysteria! (serial)


SZATANIŚCI

 

„Hysteria!”, nowy serial grozy w streamingu pojawił się ponad miesiąc temu, ale wiadomo, nie da się wszystkiego na raz obejrzeć, więc chwilę trwało zanim się za niego zabrałem. Nadrobiłem jednak, bo trailer skusił – satanistyczna histeria lat 80., niezły klimat, ostrzejsza muza tamtych czasów i Bruce Campbell, jak to mogło nie skusić fana horrorów i mocniejszego grania? – i nie żałuję. Nie wybitna, ale całkiem fajna rzecz, momentami nawet klimatyczna, przynajmniej jak na współczesne kino i wchodząca bez bólu przy całkiem dobrze dobranej ścieżce dźwiękowej.

 

Akcja dzieje się pod koniec lat 80. w Michigan. W mieście dzieją się dziwne rzeczy: zabity zostaje nastolatek, a porwana nastolatka w dziwnych okolicznościach wraca do domu i nikt nie ma pojęcia o tym, co ją spotkało. Tu na scenę wkracza trójka nastolatków, Dylan, Jordy i Spud, która chce wykorzystać obawy ludzi przed satanistami, by zyskać nieco rozgłosu jako metalowy, satanistyczny band. Nie wiedzą jeszcze, jak to się na nich odbije, kiedy w mieście wybuchnie podsycana przez okoliczną fanatyczne religijną panika, histeria wręcz. I nie mają pojęcia, jakie sekty skrywają ludzie, których dobrze znają…

 

Satanic panic. Każdy o tym słyszał. w latach 80. XX wieku wyszła książka w temacie, właściwie reportaż o tym, co sataniści zrobili pewnej dziewczynie. Potem, co prawda okazało się, że nic z tego prawdziwe nie było, ale panika wybuchła w Stanach, a potem dalej, docierając do Afryki i Europy. W Polsce też ją mieliśmy, tyle, że dekadę później. No i temat popkultura chętnie podchwyciła, w większości były to kiepskie filmidła pokroju „Czarnych róż”, ale mieliśmy też całkiem fajną „Metalową zemstę” z 1986, ambitniejsze islandzkie kino „Metalhead” (2013) czy wreszcie „Satanic Panic” (2019) do scenariusza jednego ze współczesnych mistrzów literackiego horroru, Gradyego Hendrixa. „Hysteria!” trzyma podobny do nich poziom.

 

Trudno nie odnieść wrażenia, że Peacock chce mieć w tym serialu własne „Stranger Things”. Rzecz zbudowana jest w zasadzie ze schematów, stara się naśladować klimat kina lat 80., operując sporą dawką świateł i kolorów, acz wiadomo, to już nie to. Zresztą w tych czasach mało która produkcja starająca się iść w ten nastrój daje radę, z seriali najlepiej poradził sobie chyba tylko „AHS: 1984”, lepiej niż „Stranger Things”, chociaż też nie idealnie. No i w „Hysterii!” też jest to dalekie od ideału, ale doceniam starania, bo wypada nieźle. I nieźle to też prezentuje się aktorsko, z Anną Camp w roli fanatyczki na czele. Serio, o ile młodsza obsada wypada, jak to młodziki, nic szczególnego, a Bruce w zasadzie gra kolejny raz siebie, o tyle Camp jest tu wręcz nie do poznania i robi robotę.

 


Fabularnie mamy tu prostą, ale całkiem przyjemną robotę. Schematy ze styku thrillera i okultystycznego horroru, podlane nieco komediową nutą i puszczaniem oka do widza (choć niektóre żarty dla fanów, jak ten z „Halloween”, mogłyby być subtelniejsze). Twórca serialu, Matthew Scott Kane, to facet w zasadzie bez dorobku. Bo co ma na koncie? W zasadzie tylko rolę asystenta producenta przy kilku mało znanych rzeczach. Można było się obawiać czy podoła, czy coś z tego wyjdzie, ale dał radę i pisane przez niego odcinki nie odstają poziomem od tych zrobionych przez kolegów z nieco większym stażem.

 

Ogląda się to przyjemnie, bez nudy, z zaciekawieniem. Nie zaskakuje to, jest dość oczywiste, ale ma swój urok, a podlane solidną dawką fajnej muzyki (czego tu w zasadzie nie ma: Black Sabbath, Talking Heads, New Kids On the Block, Alice Cooper, Coven, Nancy Sinatra, Bon Jovi, Dead Kennedys, Queen, Judas Priest, Motörhead…) wpada w ucho. Lubię takie klimaty? Lubię, choć zawsze bardziej było mi po drodze z punkiem (ale, jak widać, punk też tu zawitał). Lubię też takie klimaty filmowe, takie tematy i te lata, które rzecz stara się odtwarzać. Więc, choć na kolana nie padam, jestem na tak i jak twórcy pokuszą się o drugi sezon, na pewno rzucę okiem.

Komentarze