POLSKA
TELENOWELA GANGSTERSKA
„Pokolenia: Saga gangsterska”, czyli rzecz, która
debiutowała w „Produkcie” w czasie, gdy ten szedł już w bardziej nietypowe
rzeczy, rozwijał się i eksperymentował. Był już np. „Wilq”, startowały właśnie
horrory („Dren”, ale o tym niedługo, w oddzielnym tekście), były strzały w
kolano, jak „Wanda: Polska królewna” (chyba chłopaki kupili jakiś lewy towar,
który zaburzył im percepcję, że wzięli takiego gniota do magazynu). A seria Bizona,
idąca narracyjnie pod prąd, choć oszczędna i skrajnie uproszczona, okazała się
czymś, co do dziś daje radę, fajnie się czyta i wciąż, mimo upływu ponad dwóch
dekad, w tej swojej ascetycznej, specyficznej formie pozostaje oryginalna.
O treści tej serii nie ma co za wiele mówić, bo wątków
jest tu mnogo. Wszystko dzieje się wśród polskich gangsterów, a zaczyna się od
tego, że Siwy, na zlecenie starego Dona, ma się pozbyć niewygodnego świadka.
Siwy zadanie powierza Lewarowi, a tymczasem Kula uczy Małego Karolka fachu, bo
ten ma trafić do organizacji. Jednocześnie Zimny Marian przyłapuje na zdradzie
swoją kobietę, a Szybki Lester zostaje zgarnięty przez policję za posiadanie
narkotyków, a gdy puszczona zostaje plotka, że Lester w areszcie sypie, ulica wydaje
na niego wyrok.
A to tylko pierwsza strona pierwszego odcinka serii…
I dzielnie na odcinki ma w tym wypadku naprawdę
mnóstwo sensu. Bo Bizon „Pokolenia” zrobił jako serial. A właściwie… No
właśnie, kojarzycie jak przed każdym kolejnym odcinkiem serialowych hitów z
ciągnąca się przez całe sezony jedną fabułą, mamy streszczenia tego, co w serii
działo się poprzednio? No to każdy rozdział „Pokoleń” jest właśnie takim
przypomnieniem tego, co w serii było ostatnio – a raczej co by było, gdybyśmy
mieli pełne epizody, bo my mamy tylko te streszczenia. Trochę takie staromodne,
bo rysunek, pod nim tekst, czasem jakieś chmurki w kadrze. Nie ma tu ciągu, nie
ma sekwencyjności tych kadrów, ale nie ma to znaczenia, bo dobrze jest.
Znów, hak to w „Produkcie”, wulgarnie, brutalnie i
w ogóle dla dorosłych. Rysowane to prosto, wręcz jakby Bizon szkicował od
niechcenia swoją historię (często zamiast oczu nos i ust, mamy pomocnicze przecinające
się linie, jak z lekcji rysunku). Ale jednak miało to swój urok. Każdy odcinek
to właściwie oddzielny sezon serialu (bywa, że nazywa się to sezonem, bywa, że
odcinkiem, jak kto woli zatem), łącznie jest ich dziewięć, a całość zamyka się
na niespełna 30 planszach. Na początku seria wychodziła z komputerowymi
podpisami na białym tle, potem zostawiono oryginalną pisownię Bizona na czerni,
co dodało całości więcej klimatu. Co ciekawe, autorowi fajnie udało się uchwycić
taki telenowelowy charakter, ot jakby faktycznie zrobił parodię tasiemców,
gdyby tasiemce były „Rodziną Soprano” przeszczepioną na polski grunt i aż
chciałoby się zobaczyć to np. jako animację.
I co? No i właściwie tyle. Specyficzna rzecz, nie dla każdego, ale jednak całkiem do rzeczy. Coś, co nadal ma w sobie wspomnianą oryginalność, którą zawdzięcza swojej nietypowej formie. Czy takie streszczenie akcji nie sugeruje, ze Bizon nie potrafił pisać, zapytacie? W sumie ciekawa sprawa, ale, jak pokazał potem „Pure Hemp”, pisać potrafił, umiał składać naprawdę fajne, typowe fabuły, a przecież i wcześniej zrobił „Ławkę” i jej drugą, nagrodzoną część (o typowych przedstawicielach młodzieży tamtych lat siedzących na ławce i gadających), więc taki a nie inny efekt uznaję za zamierzony. I całkiem trafiony. I to na tyle, że potem wyszły nawet dwa numery spi-offu o Lesterze, ale to już inna bajka - także pod względem bardziej typowo komiksowego wykonania.
Komentarze
Prześlij komentarz