Pokolenia: Saga gangsterska – Michał „Bizon” Lasota

POLSKA TELENOWELA GANGSTERSKA

 

„Pokolenia: Saga gangsterska”, czyli rzecz, która debiutowała w „Produkcie” w czasie, gdy ten szedł już w bardziej nietypowe rzeczy, rozwijał się i eksperymentował. Był już np. „Wilq”, startowały właśnie horrory („Dren”, ale o tym niedługo, w oddzielnym tekście), były strzały w kolano, jak „Wanda: Polska królewna” (chyba chłopaki kupili jakiś lewy towar, który zaburzył im percepcję, że wzięli takiego gniota do magazynu). A seria Bizona, idąca narracyjnie pod prąd, choć oszczędna i skrajnie uproszczona, okazała się czymś, co do dziś daje radę, fajnie się czyta i wciąż, mimo upływu ponad dwóch dekad, w tej swojej ascetycznej, specyficznej formie pozostaje oryginalna.

 

O treści tej serii nie ma co za wiele mówić, bo wątków jest tu mnogo. Wszystko dzieje się wśród polskich gangsterów, a zaczyna się od tego, że Siwy, na zlecenie starego Dona, ma się pozbyć niewygodnego świadka. Siwy zadanie powierza Lewarowi, a tymczasem Kula uczy Małego Karolka fachu, bo ten ma trafić do organizacji. Jednocześnie Zimny Marian przyłapuje na zdradzie swoją kobietę, a Szybki Lester zostaje zgarnięty przez policję za posiadanie narkotyków, a gdy puszczona zostaje plotka, że Lester w areszcie sypie, ulica wydaje na niego wyrok.

A to tylko pierwsza strona pierwszego odcinka serii…

 

I dzielnie na odcinki ma w tym wypadku naprawdę mnóstwo sensu. Bo Bizon „Pokolenia” zrobił jako serial. A właściwie… No właśnie, kojarzycie jak przed każdym kolejnym odcinkiem serialowych hitów z ciągnąca się przez całe sezony jedną fabułą, mamy streszczenia tego, co w serii działo się poprzednio? No to każdy rozdział „Pokoleń” jest właśnie takim przypomnieniem tego, co w serii było ostatnio – a raczej co by było, gdybyśmy mieli pełne epizody, bo my mamy tylko te streszczenia. Trochę takie staromodne, bo rysunek, pod nim tekst, czasem jakieś chmurki w kadrze. Nie ma tu ciągu, nie ma sekwencyjności tych kadrów, ale nie ma to znaczenia, bo dobrze jest.

 


Znów, hak to w „Produkcie”, wulgarnie, brutalnie i w ogóle dla dorosłych. Rysowane to prosto, wręcz jakby Bizon szkicował od niechcenia swoją historię (często zamiast oczu nos i ust, mamy pomocnicze przecinające się linie, jak z lekcji rysunku). Ale jednak miało to swój urok. Każdy odcinek to właściwie oddzielny sezon serialu (bywa, że nazywa się to sezonem, bywa, że odcinkiem, jak kto woli zatem), łącznie jest ich dziewięć, a całość zamyka się na niespełna 30 planszach. Na początku seria wychodziła z komputerowymi podpisami na białym tle, potem zostawiono oryginalną pisownię Bizona na czerni, co dodało całości więcej klimatu. Co ciekawe, autorowi fajnie udało się uchwycić taki telenowelowy charakter, ot jakby faktycznie zrobił parodię tasiemców, gdyby tasiemce były „Rodziną Soprano” przeszczepioną na polski grunt i aż chciałoby się zobaczyć to np. jako animację.

 

I co? No i właściwie tyle. Specyficzna rzecz, nie dla każdego, ale jednak całkiem do rzeczy. Coś, co nadal ma w sobie wspomnianą oryginalność, którą zawdzięcza swojej nietypowej formie. Czy takie streszczenie akcji nie sugeruje, ze Bizon nie potrafił pisać, zapytacie? W sumie ciekawa sprawa, ale, jak pokazał potem „Pure Hemp”, pisać potrafił, umiał składać naprawdę fajne, typowe fabuły, a przecież i wcześniej zrobił „Ławkę” i jej drugą, nagrodzoną część (o typowych przedstawicielach młodzieży tamtych lat siedzących na ławce i gadających), więc taki a nie inny efekt uznaję za zamierzony. I całkiem trafiony. I to na tyle, że potem wyszły nawet dwa numery spi-offu o Lesterze, ale to już inna bajka - także pod względem bardziej typowo komiksowego wykonania.

Komentarze