Opowieści na sygnale – Bartosz „Marian” Ślesiński, Maciej „Simson” Simiński

WHO YOU GONNA CALL? ŁAPIDUCHÓW!

 

W czasie, kiedy seriale medyczne już nie były w modzie i jeszcze do tej mody nie wróciły, dwóch komiksiarzy ukrywających się pod pseudonimami Marian i Simson zrobiło serię komiksową o ekipie karetki pogotowia. Komediową, acz podobno opartą na faktach. I co? I fajnie było, tak produktowo, więc z jajem, wulgarnością i przyziemnością, ale czasem przełamaną porcją fantastyki. Choć już potem, po latach, kiedy seria wróciła z nowymi epizodami, stanowiła już pewne rozczarowanie, choć głównie od strony graficznej.

 

Ekipa karetki. No i wszystko w temacie. Doktor, kierowca i Młody. Jeżdżą do różnych wezwań, mierzą się z trudami życia codziennego, ale i niecodziennymi zdarzeniami także. I przy okazji chcą też coś ugrać na tym wszystkim.

 

„Opowieści na sygnale” narodziły się podobno z osobistych doświadczeń scenarzysty. Marian, według opowieści produktywnych był w tamtym czasie kierowcą karetki pogotowia i swoje doświadczenia przelał na papier. Dlaczego piszę „podobno”, „według” etc.? A no każdy fan „Produktu” doskonale chyba wie, że sporo faktów przedstawionych na łamach magazynu traktować należy z przymrużeniem co najmniej jednego oka, więc wolę zostawić margines błędu w takich przypadkach, których nie miałem jak zweryfikować u źródła.

 

Wracając jednak do samej opowieści, to ta chyba najbliższa ze wszystkich była takim produktowym założeniom, z jakich wyrosło chociażby „Osiedle Swoboda” (zresztą z tym „Osiedlem” sporo ją łączyło, bo bohaterowie „Opowieści na sygnale” pojawili się w „OS” – to oni zabierali trupa z kamienicy, jakby kogoś to interesowało). Było więc obyczajowo, w polskich ówczesnych realiach, z wulgarnością, ale i z humorem – często niewyszukanym, ale taki już urok tego typu historii. Do tego w najdłuższej, iście albumowej rozmiarami fabule podzielonej na części, którą zakończyło się wydawanie pierwszej serii „ONS”, nasze łapiduchy spotkały samą Śmierci i wyszła z tego naprawdę konkretna, chyba najlepsza rzecz w serii.

 


Potem chłopaki jeszcze wrócili do całości, serwując nam kolejna dłuższą historią i… No i nie chwyciło. Fabularnie nie jest źle, ale już też jakby nie to, ale graficznie… Simson zaczynał ze stylówką w klimatach młodego Śledzia i to było spoko. Cartoonowość, umowność, ale i sporo realizmu, wyrazistości. Potem zmienił styl na kanciasty, nie do końca czytelny, wyróżniający się, ale zabijający cały klimat tych historii. Nie wyszło to na dobre żadne serii, nad którą przysiedli chłopaki to tej „ewolucji”. Było to trochę, jak z Romitą, który na początkach kariery rysował niemal, jak wszyscy, ale było to dobre rysowanie, potem zmienił styl i to już nie każdemu siadło, a dziś bywa odżegnywany od czci i wiary za swoje kanciaste eksperymenty. Z tym, że Romita, mimo często kiepszczenia w ostatnich latach, wciąż ma w sobie to coś, a w tym stylu posiada kilka prawdziwych perełek – no i ja go lubię z taka kreską – a w przypadku Simsona no nie da się w tym znaleźć nic pozytywnego.

 

Ale i tak pierwsze epizody „Opowieści” do dziś pozostają bardzo fajne, nastrojowe i w ogóle. Coś dla fanów „OS”, ale nie tylko.

Komentarze