The Amazing Spider-Man: Complete Clone Saga Epic #5 – Mark Waid, Tom Peyer, David Michelinie, J.M. DeMatteis, Todd Dezago, Tom DeFalco, Evan Skolnick, Mike Lackey, Karl Kesel, Ken Lashley, Dave Hoover, Darrick Robertson, Angel Medina, Sal Buscema, Joe St. Pierre, Shawn McManus, Patrick Zircher, Kayle Hotz, Steve Lightle, Steven Butler, Bill Sienkiewicz

KONIEC POCZĄTKU

 

Piąty tom „Sagi klonów” to zarazem ostatni. A jednocześnie nawet nie połowa tej historii. Wszystko sprowadza się do tego, że Marvel podzielił to sobie na dwa etapy – pierwszy, kończony właśnie tu, obejmuje historię od powrotu Bena, do ostatecznego zdawało się wtedy przejęcia przez niego pajęczyny i zajęcie miejsca Petera. Druga, już zatytułowana, jako „Ben Reilly” i rozłożona na sześć kolejnych tomów (albo dwa omnibusy), to po prostu dalszy ciąg, od momentu, gdy nawet serie zmieniły tytuły by podkreślić, że to Scarlet Spider jest głównym bohaterem, do jego zgonu i powrotu Petera do akcji. Więc na razie jesteśmy na półmetku. I to moment, gdzie historia od pewnego czasu sypie się już mocno. Niemniej nadal jeszcze nie tak, jak sypać będzie się w kolejnych tomach, a jest też kilka rzeczy naprawdę uwagi wartych, jak chociażby historia „Time Bomb”.

 

Jeśli chodzi o treść to dzieje się sporo. Peter i Ben próbują poukładać sobie, kto, co i jak powinien, starają się odnaleźć w tym wszystkim, a tu jeszcze ktoś ich śledzi. Do tego, kiedy w końcu wydaje się, że wszystkie elementy wskoczyły na swoje miejsce, okazuje się, że z Peterem źle się dzieje. Chociaż Jackala nie ma już na tym świecie, wtłoczone psychologiczne wzorce znów go prześladują. Zaczyna się od snów, w których powraca Kane, ale wydaje się, że są one czymś więcej, niż tylko marzeniami sennymi – a właściwie czymś więcej, niż koszmarami. Wkrótce potem Peter zaczyna na każdym kroku widzieć Jackala. Ale to zaledwie początek.

Od samego początku Kane doświadczał wizji, w których tajemniczy osobnik zabija Mary Jane. W końcu, tuż przed swoją śmiercią odkrył prawdę o jego tożsamości, a teraz wreszcie nadchodzi czas konfrontacji. Uwarunkowany przez Jackala Peter ma teraz jeden cel: zabić swoją ciężarną żonę. Stara się z tym walczyć, ale nie jest w stanie przeciwstawić się własnemu przeznaczeniu. Czy jednak Ben i New Warriors, do których dołączył zdołają go powstrzymać, nim dojdzie do tragedii?

 

No i znów jakoś tak trochę szwankuje mi ten skład. Bo to, co tu dostajemy, powinno dziać się bezpośrednio po „Maximum Clonage”, a tymczasem, cóż, zanim dostaniemy historię bezpośrednio kontynuującą scenę widzianą na koniec tamtej opowieści, jeszcze taki zapychacz. Niby część „Sagi”, ale trochę tak ni przypiął, ni przyłatał – przynajmniej nie w tym miejscu. Można było gdzie indziej, ale wtedy pewnie by im nie pasował coś rozkład tomów, więc zrobili, jak zrobili.

 


Abstrahując od tego, nierówny jest to tom. Czasem zdarzy się tu prosta historia ze średnimi bardzo ilustracjami, czasem coś lepszego i ze smakiem zaserwowanego. Czasem, chociaż jest to naiwne, kiczowate, patos bije ze stron, a ilustracje są ani spójne, ani tym bardziej realistyczne, wciąż tkwi w tym jakaś siła. Jakiś mrok, którego brak teraz i pewna baśniowość. A w „Time Bomb” fabuła staje się bardziej ponura, atmosfera ciężka, a akcja jest udana, bo bardziej skupiona na bohaterach, niż widowiskowych starciach. Owszem, widoczne jest to szczególnie w pierwszej części komiksu, która wprowadza nas w akcję i odpowiada na pytania dotąd przeciągane zdawałoby w nieskończoność, ale nie jedynie. Scenarzyści stawiają tu na drastyczną walkę, być może najważniejszą w życiu Petera, który woli umrzeć, niż zabić swoją żonę, ale nie jest w stanie sprzeciwić się temu, jak go zaprogramowano. A to potrafi wykrzesać z opowieści trochę emocji. I nawet, jeśli rozwój wydarzeń jest przewidywalny, zabawa jest naprawdę udana.

 


Podobnie sympatycznie, choć już z mniejszym polotem, jest w „Największej odpowiedzialności”, gdzie ważniejsze od akcji staje się to, co w serii lubiłem zawsze najbardziej: strona obyczajowa. Właściwie to, co tu obserwujemy, to konfrontacja dwóch typów rodzinnych relacji. I takie skupienie na bohaterach, tym, co dzieje się w ich umyśle i życiowych troskach zostaje z czytelnikami na dłużej.

 

Niemniej spadek formy jest. A będzie gorzej. Na szczęście są tu świetne momenty obyczajowe, świetne grafiki, jak te, do których rękę przykładał Sienkiewicz chociażby, a reszta? To klonowe plątanie przesadzone już, nadmierne, niepoukładane, ale czasem i ono potrafi coś zaoferować.

Komentarze