Venom: Along Came A Spider… - Larry Hama, Joe St. Pierre, Evan Skolnick, Patrick Zircher, Duncan Rouleau, James Calafiore, Len Kaminski, Ted Halsted, Eric Fein, Javier Saltares
Uzupełnianie „Sagi klonów” u mnie trwa. Tym razem
pobocznie, bo to, co tu się znajduje, to tylko „Venomy” z przełomu lat
1995-1996, ale przecież w tytułowej historii pojawia się Ben Reilley jako
Spider-Man (przedruk zresztą był w zbiorczych wydaniach „Clone Sagi”). No a
poza tym to Venom, a Venoma lubię. Chyba mój ulubiony wróg Pajęczarza, więc sięgnąłem
chętnie i… No i fabularnie najczęściej to przyjemna rzecz, graficznie niestety
nie zawsze, a ogół to poziom trochę lepszy, acz zbliżony do tego, co znamy z
tomu „Venom” z carrefourowej kolekcji. Więc jeśli zamierzacie sięgnąć, mniej
więcej wiecie już czego się spodziewać.
Po wydarzeniach „Planety symbiontów” Venom próbuje
dowiedzieć się, czy po ataku kosmicznych stworów jego żonie nic się nie stało.
Tymczasem tą żonę chce wykorzystać policja do złapania go. A Ben Reiley,
dowiadując się o powrocie zębatego, chce skorzystać z okazji i pozbyć się go
raz na zawsze. No i się zaczyna.
W drugiej miniserii Venom staje się obiektem
prawdziwego polowania, szalonej obławy. A w kolejnej doświadcza głodu, jakiego
jeszcze nie znał i… No właśnie, co z tego głodu wyniknąć może? Obok tego
wszystkiego dostajemy jeszcze świąteczną historię z Zębatym, a także poboczną
historię o Hybridzie – czyli pracowniku tajnego kompleksu, gdzie przetrzymywane
są symbionty, który, gdy owe symbionty się wydostają, staje się nosicielem
mieszanki ich wszystkich.
Może zanim przejdę do konkretów, trochę chronologii
gdzie to się mniej więcej dzieje na tle tego, co mamy w Polsce i w ogóle. Więc
tak, od „Narodzin Venoma” z „WKKM”, przez te wszystkie jego pojawienia się w
„Amazing Spider-Manie” z „Epic Collection”, na miniserii „Zabójczy obrońca”
skończywszy, to początki i absolutny kanon, który znać trzeba i wypada. No i
ten „Zabójczy obrońca” wyszedł w 1993 i dał początek serii miniserii i
one-shotów, a to co tu mamy tu już kolejne z nich, wydawane od stycznia do
listopada 1996 roku (czyli już po tych wydarzeniach z Venomem znanych z „Dusz
Venoma” i „Sagi klonów”). Potem była jeszcze jedna, niewydana już w Polsce
opowieść – „Venom: Tooth and Claw” – a po niej to już mamy to, co wydał
Carrefour. Potem? Potem to właściwie zaraz mamy „Spectacular Spider-Mana”
Jenkinsa od Dobrego Komiksu, serię z Venomem, którą częściowo wydała kiedyś
Mandragora, „Spider-Man” Millara, następnie „Venom: Mroczny początek”, a w końcu „Venom” Remendera i Bunna i
wszystko, co odtąd się wiąże – taką choćby „Pajęczą wyspę” – i kolejne komiksy,
już od Marvel Now. Tak w dużym skrócie i uproszczeniu.
No to spójrzmy teraz jakie to jest. A jest proste.
Acz całkiem fajne. Wiadomo, Venoma lepiej pisał Michelinie, ale i on już zaczął
rozmieniać się na drobne. Przyszli więc inni, wzięli i po swojemu zrobili. I
taki akcyjniak z tego, czasem bardziej z klimatem i pomysłem, czasem po prostu
z szybką akcją i nieco horrorowymi nutami, ale ogólnie całkiem niezły. Dzieje
się sporo, dynamicznie i dramatycznie, fabularnie robota jest typowa, ale z
niezłymi pomysłami, ale szata graficzna kuleje. Bywa tak, że mamy świetne
rysunki ale Venom i jego szczęka to jakaś porażka, bywa, że jest cartoonowo i
za kolorowo, a jeszcze zdarza się, że w scenach, gdy Venom zabije człowieka i
go spożywa krew jest… zielona. Ogólnie najlepiej to chyba historie z Hybridem
wypadają pod tym względem, bo niezłe, bez większych wpadek i w ogóle, acz nie
znalazłem tu nic, co graficznie by mnie urzekło.
Reasumując, całkiem spoko rzecz, ale typowe dziecko
swoich czasów. Niby mroczne, ale takie z dość niskim wiekiem docelowym odbiorcy.
Niby ponure, ale lekkie, a czasem i naiwne. Ot superbohaterszczyzna z lat 90.,
jeszcze nie najgorsza, ale nienajlepsza, choć dla fanów coś, co przeczytać
powinni, jeśli Venoma lubią. Bo jednak tak oczko wyżej stoi to od „Venoma” z
Carrefoura.
Komentarze
Prześlij komentarz