Z archiwum X: Goblin – Charles L. Grant

MORDERCZE DRZEWO

 

Fanem być nie jest lekko. Raz, że wydaje się sporo kasy, żeby zbierać to, co się uwielbia, dwa, że niejednokrotnie doskonale wiemy, że dana rzecz dopełniająca hobby będzie zupełnie do d… znaczy do niczego, ale i tak w nią inwestujemy. Ja tak mam z „Archiwum X”. Nie jest co prawda tak, że mam jakieś wielkie parcie i mieć wszystko w temacie muszę, ale jak gdzieś trafię w rozsądnej cenie, choćbym wiedział, że to słabizna, kupuję. I tak kupiłem choćby tę powieść. moje zdanie o książkach czy komiksach dopełniających filmowych lub growych uniwersów znacie – odcinanie kuponików, kiepska pisanina, żerowanie na marce. Standard. Fanatycy i tak kupią, a reszta może iść się przejść. W przypadku tej powieści jest podobnie, ale nie do końca. Tak, to odcinanie kuponików, tak, nie jest jakoś super napisana, ale z drugiej strony tragedii także nie ma. po prostu taka typowa książka środka, thriller/horror lekki, prosty, niewymagający, ale całkiem nienajgorszy.

 

Akcja zabiera nas do niewielkiej mieściny, gdzie w okolicy bazy wojskowej dochodzi do morderstwa. Niby nic takiego, ale jedyny świadek zdarzenia twierdzi, że ofiarę zabiło… drzewo. To jednak początek góry lodowej. Czyżby w okolicy działał jakiś seryjny mordercą? Mulder i Scully starają się rozwikłać sprawę, ale nie każdy będzie chciał, by zagadka została wyjaśniona… Co dzieje się w bazie? Kto naprawdę morduje? I czy gobliny istnieją?

 

Ta powieść to w zasadzie kawał historii. Nie jest najlepszą książką z serii, tu prym wiódł i wiedzie Kevin J. Anderson (spec od takich właśnie kuponików, piszący powieści ze świata „Star Wars” czy współtworzący kontynuacje „Diuny”), którego „Epicentrum” czytelnicy brytyjskiego magazyny „SFX” wybrali najlepszą powieścią SF roku, a „Ruiny” stały się bestsellerem New York Timesa i zgarnęło wyróżnienie dla najlepsze powieści SF 1996 roku, ale… No właśnie. „Z archiwum X” debiutowało w telewizji w roku 1993, w roku 1994 zaczęto wydawać powieści uzupełniające serial, a „Goblin” był pierwszą z nich. Tak, zanim były te znane po polsku książkowe adaptacje odcinków w klimatach young adult, zanim powstały komiksy i długo przed grą czy filmem kinowym, była ta powieść – pierwsza rzecz rozwijająca uniwersum. I choćby dlatego warto poznać, a i mieć w pamięci. Swoją drogą pierwszy xfilesowy komiks, jaki powstał też mieliśmy po polsku (druga historia z polskiego numeru 3/1997),a le to już inna bajka. Pisałem zresztą o niej niedawno.

 

Abstrahując od tego wszystkiego, „Goblin” to niezła rzecz. Charles L. Grant, gość z wielkim dorobkiem, który pisał od lat 70. w zasadzie do śmierci w 2006, uprawiając różne odmiany fantastyki i horroru i tworząc zarówno masę własnych rzeczy, jak i takich serialowych dodatków (choćby do „Herculesa”), pisać potrafi (zgarnął zresztą Nebulę i World Fantasy Award). Tu robi co prawda robotę prostą i typową – choć myślę, że część tego to wina tłumacza, który w tym wypadku się nie popisał, a wręcz czasami próbował się popisać elokwencją aż do przesady – ale całkiem przyzwoitą. Poprawnie napisana rzecz, podana bez zbędnego pospieszania akcji i czasem z niezłym klimatem. Nie ma to za wiele z klimatu serialu, nie ma tej mocy oddziaływania, ale to już w sporej mierze zależy też od naszej wyobraźni.

 

Tak czy tak, można. Rzecz stricte dla fanów, ale całkiem do rzeczy. Czytałem lub próbowałem czytać sporo literatury dopełniającej filmów czy seriali („Indiana Jones”, „Star Wars” i te sprawy) i „Goblin” jest lepszy od zdecydowanej większości podobnych rzeczy. A no i to stare wydanko z jednej strony doceniam, z drugiej… Bo tak, fajne są tu strony rozdziałów oznaczane kultową literką „X” (choć chyba bardziej pasuje mi oryginalne oznaczenie, czyli na początku pierwszego zdania każdego rozdziału), a czasem i wizerunkami Muldera i Scully, ale pominięto tu wstęp i dedykację autora, co jest dla mnie zwyczajną żenadą. Szkoda. Ale samą książkę wciągnąć można, jeśli lubicie serial, mało Wam i chcielibyście więcej przygód dwójki agentów.

Komentarze