Mamy zimę, co prawda w kratkę, że raz wiosna, ciepło i ludzie na krótki rękaw (serio...), raz mrozi, śnieży i wieje. Tu jakiś wirus, tam plaga zachorowań, ten kaszle, tamten kicha, jeszcze jeden smarka w chusteczki (albo i nie), z gorączką się zmaga. Więc jeśli łapać już wirusa to takiego, jak ta karcianka od Trefla sprzed paru lat. Bardzo sympatyczna, wciągająca i szybka w rozgrywce gierka dla całej rodziny, która doczekała się także znakomitego dodatku „Wirus 2: Epidemia”. Gierki proste, nawet z wirusem, leżąc w łóżku, dacie radę śmiało ogarnąć zasady i rozgrywkę. A warto. Niby proste, niby takie dziecinne w zasadzie, ale urocze i miłe.
Tradycyjnie zacznijmy od tego o co
w tym wszystkim chodzi. A zatem przenosimy się do szpitala w Leśnej Dziurze,
gdzie doszło właśnie do tragedii rodem z „Bastionu”. Laboranci stażyści
odkrywają, że pojemniki, w których hodowano eksperymentalne wirusy są puste. Co
to znaczy? Bynajmniej nie to, że zostały zniszczone. Wręcz przeciwnie –
rozprzestrzeniły się po całej placówce i wszystko wskazuje na to, że mogą
zagrozić światu. Gdy wybuch epidemia, tylko gracze mogą ja powstrzymać. Stawka
jest wysoka: ocalenie świata przed pandemią, która może go wyniszczyć. Ponieważ
jednak ten, kto zdoła poradzić sobie z problemem, zyska nie tylko uznanie, ale
i wysoki grant na własne badania naukowe, do walki stają najróżniejsi
specjaliści. Przegrany nie tylko odejdzie z niczym, ale także trafi w ręce
odpowiednich służb, nikt więc nie zamierza zostać pokonanym, a by wygrać,
gracze gotowi są na wszystko. Dosłownie…
Tyle tytułem wprowadzenia w fabułę.
Całość brzmi co prawda jak „Bastion” (albo niezliczone inne dzieła post apo),
ale sama rozgrywka przypomina nieco zabawę w doktora Frankensteina. Gracze w
jej trakcie muszą bowiem złożyć z organów zdrowe ciało. Organy jednak nie
zawsze są zdrowe, trzeba je więc leczyć. A że w rękach graczy pozostają także
wirusy, jednocześnie każdy stara się zakazić jak najwięcej ciała składanego
przez przeciwnika, byle nie dopuścić do jego wygranej. Brzmi to osobliwie? Może
trochę makabrycznie? Ale spokojnie, gra jest świetną zabawą dla każdego od
ośmiu lat wzwyż. Same karty, ich cartoonowe ilustracje i bogactwo kolorów
wyraźnie sugerują, że to rzecz dla dzieci. Ale mimo to dorośli też wciągną się
w zabawę i z przyjemnością spędzą nad nią około dwudziesty minut potrzebnych na
jedną rozgrywkę.
Druga część „Wirusa” zmienia nieco
zasady gry i wprowadza do niej nowe elementy. W jedynce co prawda udaje się
powstrzymać zagrożenie, jednak wirusy w laboratorium ewoluują, mutują i stają
się coraz bardziej niebezpieczne. Kiedy znów się wydostają, trzeba opracować
nowe metody walki z nimi i znaleźć szczepionkę, bo stare leki już nie działają.
W ten sposób do gry trafiają zmutowane wirusy, eksperymentalne szczepionki i
terapie, a także organy bioniczne, których zarazić nie można (łącznie 33 nowe
karty). Doszła nawet kwarantanna (tu bardzo sprytnie wykorzystano ładnie
wystylizowane wnętrze pudełka dodatku) i cztery puste karty, które pozwalają
graczom wymyślić i wprowadzić własne zasady, jeszcze bardziej uatrakcyjniając
rozgrywkę.
Chyba nic więcej dodawać nie trzeba, prawda? „Wirus” i „Wirus 2: Ewolucja” to kawał świetnej karcianki dla dużych i małych, która dostarcza solidnej dawki, podszytej humorem zabawy. Uważajcie jednak, chociaż jedna rozgrywka trwa tylko ok 20 minut, trudno poprzestać tylko na niej i w grę wciągnąć się można na wiele godzin. I to nie tylko w zimowo-chorobowej aurze, panującej za oknami. W wakacje, na podróż też będzie, jak znalazł.
Komentarze
Prześlij komentarz