Dragon Ball Daima (serial)

GT RAZ JESZCZE

 

Miałem wrzucić te reckę wcześniej. Miałem machnąć ją zaraz po premierze ostatniego odcinka, może w piątek wieczorem, może w sobotę rano. Ale okazało się, że są ważniejsze rzeczy. Tymi ważniejszymi rzeczami okazały się nawet marne komiksy, na które narzekałem i nie miałem większej ochoty o nich pisać. A to dużo mówi. Nie sądziłem, że kiedyś to powiem / napiszę, ja, wielki fan „Dragon Balla”, człowiek, dla którego ta seria to kawał życia i jedno z najważniejszych dzieł. „DB” było ze mną od dzieciaka, tak je uwielbiałem i uwielbiam, że chętnie przymykałem oczy na wszelkie bzdury, nielogiczności etc., broniłem kiepścizny, potrafiłem bawić się dobrze na „SDBH” czy najgorszych kinówkach albo OV, a samą serię uważam, za najważniejsze i mangę, i anime mojego życia – choć znam masę lepszych. Więc nie sądziłem, że to powiem, choć już nawet zwiastuny sprzed długich miesięcy były dla mnie rozczarowaniem, ale „Daima” zawiodła mnie niemal na wszystkich polach. Do ostatniej chwili łudziłem się, że finałowy odcinek uratuje serię, że nada jej nieco sensu, ale gdzie tam. W efekcie to anime nijak ma się pod względem logiki i spójności do tego, co było dotychczas. I już seria „Super”, też mocno wtórna, pozbawiona większych pomysłów i zapominająca o spójności, wypadała dużo lepiej. 

 

Akcja dzieje się krótko po pokonaniu Buu, a przed serią „Super”. W królestwie demonów niejaki Gomah, po śmierci Dabury nowy władca tej domeny, widząc co Gokū i reszta wojowników zrobiła z Buu, obawia się, że ci mogliby kiedyś zagrozić jego światowi. W efekcie wykorzystuje smocze kule, żeby odmłodzić bohaterów, zmieniając ich w dzieci – przez co w jego mniemaniu nie będą już tak potężni – a na dodatek porywa Dendego. Oczywiście nasi herosi nie zamierzają siedzieć spokojnie i szykują się do wyruszenia do świata demonów, by odzyskać ziemskie bóstwo i tym samym moc smoczych kul i odwrócić swój obecny stan. Z pomocą przychodzi im podejrzany Glorio, jeden z demonów, który chce im pomów w pokonaniu Gomaha. Tak zaczyna się ich wspólna przygoda przez demoniczne światy, połączona z poszukiwaniem tutejszych smoczych kul, które są w posiadaniu potężnych strażników, których nikt nie powinien być w stanie pokonać. A przy okazji poznają całe mnóstwo nowych postaci i… Czy uda im się wypełnić ich misję? Co na nich czeka? I czym skończy się ta przygoda?

 


Gdyby „Daima” miała za grosz sensu, skończyłaby się na drugim, góra trzecim odcinku. Wystarczyłoby, żeby bohaterowie wykorzystali nameczańskie smocze kule, przywracając w ten sposób swój wiek / moc, odzyskując Dendego i może przenosząc się do królestwa demonów, żeby nakopać do d…y Gomahowi. Koniec. Ale nie, lecą przez całe diabelskie zaświaty, przez kilkanaście odcinków mają co chwila problem ze statkiem – a to się psuje, a to ktoś im kradnie, a to coś innego, serio, praktycznie w każdym odcinku to samo, dopiero w ostatnich epizodach, gdy już nie muszą latać, nic im się nie psuje i o dziwo w ostatnim, kiedy znów lecą wracać na Ziemię, szlag nie trafia ich środka transportu. Po drodze, oczywiście, walczą, a te walki często nie mają sensu, bo poziomy mocy są nielogiczne bardziej, niż kiedykolwiek dotąd. Wyobrażacie sobie, że nasi herosi w trybie SSJ nie mogą pokonać paru gości bronią paraliżującą, bo są osłabieni przemianą w dzieci, chociaż pewnie kiedyś, będąc dzieciakami bez mocy SSJ i z o wiele niższym poziomem, daliby radę roznieść ich w pył? A takich walk można by wymienić sporo. Również nie przekonuje w nich element komiczny, czyli wyzwania, jakie strażnicy kul stawiają przed bohaterami – typu liczenie czy szachy. I, oczywiście, naszym wojownikom udaje się z tego wybrnąć, choć z myśleniem u nich, zupełnie, jak u twórców tego serialu, nie jest po drodze.

 


Nie chcę wam tu wszystkiego zdradzać, ale ogólny ogląd już macie. Wszystko to nie byłoby takie tragiczne, gdyby nie fakt, że całą fabuła zerżnięta została z „Drsgon Ball GT”. Zmiana w dzieci, podróż przez obce światy (jest tu nawet świat olbrzymów…), ostatecznie przemiana Gokū w SSJ4 (powiem, że z zażenowaniem obserwowałem, jak ludzie, którzy narzekali na „GT” i SSJ4 nagle zaczęli się jarać tą przemianą i fabułą, choć w obu przypadkach jest to wszystko o wiele gorsze niż w „GT”). Wszystko jest bezczelną kopią, pomieszaną nieco z innymi elementami (Gomaha, który jest jak Pilaf, po przemianie to po prostu jeszcze raz Jiren z nieco inną twarzą, bo nawet kostiumu nie chciało się nikomu wymyślić nowego). Dorzucono do tego jeszcze dwóch nowych „Buu” (Kuu i Duu), którzy mają jakiś potencjał komiczny, ale mało fajnego ze sobą niosą, bo i nie mają za wiele momentów mogących pokzać ich możliwości, a także całkiem sporo nowych bohaterów, którzy są nam całkowicie obojętni. Mi byli. Glorio to jedna z najgorszych dragonabllowych kreacji, zero charakteru, niby miał być stoicki i tajemniczy, a jest postacią bez wyrazu, nijakim typkiem, który jest, choć się o nim zapomina co chwilę. Tym bardziej, że jego wątek jest do bólu przewidywalny i niewnoszący nic ciekawego. Taka Panzy jest nieco ciekawsza, ale znów to ten sam typ walecznej, cwanej dziewoi, co zawsze. Chyba tylko Hybis jakoś mi podszedł, z tą jego wiecznie taką samą miną, chociaż to też taki bohater, jakich w „DB” wiele. Resztę przemilczę.

 


Poza tym sensu nie ma tu masa rzeczy i to strasznie boli. Jest taka scena, gdzie Gokū spada sobie na pewną śmierć. Ekipa naszych bohaterów w trakcie tego upadku mogła go ocalić z dziesięć razy z palcem w… nosie, ale oczywiście stoją i patrzą w przerażaniu i nikt nic nie robi. Litości. Tak samo jak z piekielną wersją Shenlonga czy może Porungi, który jest mega dopakowany i bez trudu radzi sobie z atakiem wroga, którego Gokū SSJ4 ma problemy pokonać, a przecież smoki są tak potężne, jak ich twórca. Bez sensu jest tu też próba rozbudowania mitologii czy dodania nowych wyjaśnień do tego, co już znamy. Nameczanie pochodzą z piekła? Shin to też demon, a w ogóle to jego rasa nie ma płci (choć w „Daimie” ma siostrę, a ta całkiem pokaźny biust)? To tylko kilka przykładów. Najgorsze jest to, że tu Gokū zmienia się w SSJ4, a Vegeta w SSJ3, bo skoro rzecz dzieje się przed „Super”, a w „Super” Son jasno pokazuje Piwusowi – i w mandze, i w anime – że jego najwyższą przemianą jest SSJ3… Brawo, naprawdę.

 


Coś jest dobre? Na pewno początek, czyli streszczenie Buu Sagi, ale to nic, co „Daima” dałaby od siebie. Niezła jest za to animacja, współczesna bardzo, ale dość przyjemna. Komputerowe efekty aż tak mocno nie biją po oczach, jak w ostatniej kinówce, nieźle to wygląda i potrafi być sentymentalne. Lepiej też robi się w serii pod koniec, kiedy zostaje sama bezmyślna naparzanka, bo wtedy po prostu widowiskowo piorą się bohaterowie po mordach, więc chociaż jest na co popatrzeć, mimo iż sama walka toczy się bardzo pospiesznie, przez co nie robi epickiego wrażenia, choć powinna. Niestety te epizody to jednocześnie nic innego, jak czysty fanservice, w którym nie ma treści, a jedynie szafowanie przemianami i mocą. Aż dziw, że nie wyskoczył tu jakiś SSJ5. Ładnie to wyglądało, przyznaje, miało niezła dynamikę, ale czułem się w trakcie tych epizodów, jakbym oglądał „Super Dragon Ball Heroes” – tam też nie chodziło o nic poza pokazywaniem kolejnych walk i przemian i miało to mniej więcej tyle samo fabuły i sensu. Szkoda.

 


Jeśli traktować rzecz, jako coś na kształt kinówek „DB” (przynajmniej tych sprzed 14 „Z-tki”, kiedy to np. wydarzenia działy się, gdy Gokū nie żył, ale nie przeszkadzało mu to żyć na filmie etc.), można nawet obejrzeć, a co tam. Wtórne to to, nielogiczne, ale we końcu jeszcze jedna wariacja na temat „Dragon Balla”, a to zawsze się chce, nawet jeśli kiepskie. Ale jako coś, co jednak miało być kanoniczne (tak, będę bronił użycia tego terminu, jako określenia spójności) i jednocześnie coś stanowiącego ostatnie dokonanie Akiry Toriyamy (tu bym tak nie szafował tym określeniem, bo Tori wymyślił ogólną fabułę, a raczej zrobił to, co robił od lat i jak w „Superce” skopiował wszystkie najważniejsze sagi z „Z”, tak tu skopiował „GT” i zaprojektował postacie, za scenariusze „Daimy” odpowiada jednak Yūko Kakihara) to niestety duży zawód. Szkoda, że tak to się potoczyło i tak skończyło (swoją drogą emisja ostatniego odcinka skończyła się w godzinie śmierci Toriyamy, równo w rocznicę jego odejścia). Mam tylko nadzieję, że nie powstanie drugi sezon „Daimy”, bo i po co (pewnie tym razem fabuła byłaby, jak to się piekielne kule popsuły i na świat wyskoczyły złe smoki)? A jeśli powstanie mangowa adaptacja, niech lepiej jakoś to wszystko sklei do kupy i cofnie głupoty. A na przyszłość… Cóż, jeśli ma jeszcze powstać jakieś anime ze świata „DB”, niech to będzie adaptacja mangi mistrza, „Jaco”. To byłoby godne i ładne pożegnanie z tematem i samym Torim. I zmazałoby (choć trochę) niesmak po „Daimie”, która przy okazji mocno uwsteczniła „Dragon Balla” i zmieniła go w coś jeszcze bardziej infantylnego, naiwnego i wtórnego, niż zrobiła to seria „Super”. Lepiej więc obejrzeć jeszcze raz „GT”, bo tam, mimo początkowej wtórności względem pierwszych sag „Dragon Balla”, przynajmniej były jakieś pomysły i chęć pójścia w nowe. No i przede wszystkim „GT” jest o wiele lepsze.

Komentarze