BRAND
NEW PARKER’S LUCK
Musiałem przeczytać ten zeszyt. Nowy start, nowy początek.
Może trochę zmaże niesmak po tym, co od lat odpier… znaczy robili Slott,
Spencer i Wells. Siódmy volume Amazing Spider-Mana, 965 numer, jeśli
liczyć według numeracji Legacy, pewien powrót do korzeni (znów), jednoczesne
odliczanie do numeru tysięcznego, bo pewnie to Kelly’emu przypadnie w nim
główna opowieść, bo… bo… Obaw i nadziei miałem równie wiele, choć bardziej spodziewałem
się po prostu kolejnego przeciętniaka. No i przeciętniak właśnie dostałem. Na poziomie ostatnich otwarć tej serii - serii, której ostatnią dobrą jedynką była chyba ta zapoczątkowująca trzeci volume. Ale po
kolei. I, niestety, ale ze spoilerami.
Peter szuka pracy, ale po tym, co stało się z
Parker Industries i sprawą z plagiatem pracy doktorskiej, nigdzie nie może
znaleźć zatrudnienia. Standard, można rzec. W końcu jednak pojawia się nowa
szansa, ktoś z przeszłości, z wczesnych lat, postanawia dać Peterowi
zatrudnienie, ale… No właśnie, jak pogodzić rozmowę kwalifikacyjną z walką z
Rhino, który szaleje na mieście? Co gorsza w trakcie walki Rhino wysiada serce,
Spiderowi udaje się go uratować, ale czyżby działo się tu coś wymagającego śledztwa?
Co z tym wszystkim ma wspólnego Kingsley Industries i Ravencroft?
Joe Kelly. Kiedy pisał Deadpoola, tak ta
seria z Marvel Classic, wychodziło mu to całkiem nieźle, ale był jeden problem –
rzucał żartami od początku do końca, ale coś, co by śmieszyło, zdarzało mu się
góra raz na zeszyt – częściej jednak raz na kilka zeszytów. Podobnie jest tu,
bo niby są żarty, ale nie mam nic śmiesznego. Ma to swój plus, bo po tym, jak
beznadziejnymi dowcipami sypał choćby Spencer, takie podejście nie jest złe,
ale jednocześnie brakuje tu humoru, który w serii był niemal zawsze. No ale
zobaczymy, co z tego wyniknie.
Jeśli chodzi o akcję, tu jest gorzej. Dzieje się
coś, ale to wszystko już było. Było tyle razy, że aż boli. Peter znów szuka
pracy, znów mu nie idzie, ale znów znajduje – na razie potencjalną, ale wiadomo
co z tego wyniknie – posadę. Znów pojawia się zła organizacja, znów wracają
wrogowie, znów coś złego dzieje się z ich ciałami. Sprawia to wrażenie, jakby
Kelly chciał ożywić Brand New Day, a jednocześnie całymi garściami
czerpał ze wszystkich tych historii, kiedy to wrogowie Petera są umierający i
trzeba im pomóc (Carnage i Venom umierali na raka i trzeba ich było łączyć z
symbiontami, Doc Ock umierał w wyniku licznych urazów, Mysterio od kontaktów z
odczynnikami chemicznymi… masa tego była). Sztampa. Całość głównej opowieści to
zlepek scen wrzuconych na siłę: szukanie pracy, walka z wrogiem, moment z
ciotką May, moment ze znajomymi, moment ukazania złych, chwila śledztwa i
wreszcie finałowy cliffhanger. Tak, jakby Kelly uparł się, że musi pokazać
wszystko w jednym zeszycie. I na tym cierpi treść.
Zaskoczenia? Niby Kelly się stara, ale niewiele z
tego wynika. Sam finał zeszytu może nieco ciekawić, ale jedynie na zasadzie, że
nie wiemy co tu właściwie zostało pokazane. Sam fakt pokazania tylu (dobra, nie
zdradzam więcej), nie intryguje w żaden sposób, a całość przypomina nieco echa Torment,
z biciem serca, jak biciem tamtejszych bębnów. Pozostałe historie… cóż,
opowiastka o Normanie to słabizna, która miała tylko jeden cel: przypomnieć, że
wycofanie się to nie dla niego, a historia z pewnymi skałami wprowadza na scenę
wroga, ale zapowiada się to nad wyraz tandetnie i kiczowato. A skoro o tandecie
i kiczu mowa… Rysunki, no Pepe Larraz fajnie rysuje, jest klimatycznie i widowiskowo,
ale kiedy serwuje nam niby zabawne miny Petera to jest to żenada totalna. Reszta
wypada bardzo fajnie, ale przez to te miny wyglądają jeszcze gorzej. Romita też
dobrze robi oczom, ale że nie ma tu co pokazać, zostawia pole do popisu koloryście,
a to nie ktoś pokroju Deana White’a, by wycisnął z kreski JR Jr. super klimat.
Podsumowując, zawód. Nie jakiś wielki, czyta się to
szybko i lekko, ale straszny to przeciętniak. Powtórka z powtórki, z powtórki,
z powtórki. Jak na jeszcze jeden komiks z Pajęczakiem, no przeciętna to robota.
Jak na wielkie otwarcie nowej serii, która ma przeciągnąć nowych, a starym dać
nieco nadziei, że w serii w końcu będzie lepiej, wypada to niestety bardzo
słabo. Przeczytałem, ale po kolejne sięgnę pewnie dopiero jak rzecz wyjdzie po
polsku, bo Spidera mimo kiepścizny wciąż zbieram i dla dopełnienia kolekcji
będę kupował – szkoda, że nie mogę tego kupować dla dobrej fabuły…
Komentarze
Prześlij komentarz