Amazing Spider-Man (Vol. 7) #1 – Joe Kelly, Pepe Larraz, John Romita Jr.


BRAND NEW PARKER’S LUCK

 

Musiałem przeczytać ten zeszyt. Nowy start, nowy początek. Może trochę zmaże niesmak po tym, co od lat odpier… znaczy robili Slott, Spencer i Wells. Siódmy volume Amazing Spider-Mana, 965 numer, jeśli liczyć według numeracji Legacy, pewien powrót do korzeni (znów), jednoczesne odliczanie do numeru tysięcznego, bo pewnie to Kelly’emu przypadnie w nim główna opowieść, bo… bo… Obaw i nadziei miałem równie wiele, choć bardziej spodziewałem się po prostu kolejnego przeciętniaka. No i przeciętniak właśnie dostałem. Na poziomie ostatnich otwarć tej serii - serii, której ostatnią dobrą jedynką była chyba ta zapoczątkowująca trzeci volume. Ale po kolei. I, niestety, ale ze spoilerami.

 

Peter szuka pracy, ale po tym, co stało się z Parker Industries i sprawą z plagiatem pracy doktorskiej, nigdzie nie może znaleźć zatrudnienia. Standard, można rzec. W końcu jednak pojawia się nowa szansa, ktoś z przeszłości, z wczesnych lat, postanawia dać Peterowi zatrudnienie, ale… No właśnie, jak pogodzić rozmowę kwalifikacyjną z walką z Rhino, który szaleje na mieście? Co gorsza w trakcie walki Rhino wysiada serce, Spiderowi udaje się go uratować, ale czyżby działo się tu coś wymagającego śledztwa? Co z tym wszystkim ma wspólnego Kingsley Industries i Ravencroft?

 

Joe Kelly. Kiedy pisał Deadpoola, tak ta seria z Marvel Classic, wychodziło mu to całkiem nieźle, ale był jeden problem – rzucał żartami od początku do końca, ale coś, co by śmieszyło, zdarzało mu się góra raz na zeszyt – częściej jednak raz na kilka zeszytów. Podobnie jest tu, bo niby są żarty, ale nie mam nic śmiesznego. Ma to swój plus, bo po tym, jak beznadziejnymi dowcipami sypał choćby Spencer, takie podejście nie jest złe, ale jednocześnie brakuje tu humoru, który w serii był niemal zawsze. No ale zobaczymy, co z tego wyniknie.

 

Jeśli chodzi o akcję, tu jest gorzej. Dzieje się coś, ale to wszystko już było. Było tyle razy, że aż boli. Peter znów szuka pracy, znów mu nie idzie, ale znów znajduje – na razie potencjalną, ale wiadomo co z tego wyniknie – posadę. Znów pojawia się zła organizacja, znów wracają wrogowie, znów coś złego dzieje się z ich ciałami. Sprawia to wrażenie, jakby Kelly chciał ożywić Brand New Day, a jednocześnie całymi garściami czerpał ze wszystkich tych historii, kiedy to wrogowie Petera są umierający i trzeba im pomóc (Carnage i Venom umierali na raka i trzeba ich było łączyć z symbiontami, Doc Ock umierał w wyniku licznych urazów, Mysterio od kontaktów z odczynnikami chemicznymi… masa tego była). Sztampa. Całość głównej opowieści to zlepek scen wrzuconych na siłę: szukanie pracy, walka z wrogiem, moment z ciotką May, moment ze znajomymi, moment ukazania złych, chwila śledztwa i wreszcie finałowy cliffhanger. Tak, jakby Kelly uparł się, że musi pokazać wszystko w jednym zeszycie. I na tym cierpi treść.

 


Zaskoczenia? Niby Kelly się stara, ale niewiele z tego wynika. Sam finał zeszytu może nieco ciekawić, ale jedynie na zasadzie, że nie wiemy co tu właściwie zostało pokazane. Sam fakt pokazania tylu (dobra, nie zdradzam więcej), nie intryguje w żaden sposób, a całość przypomina nieco echa Torment, z biciem serca, jak biciem tamtejszych bębnów. Pozostałe historie… cóż, opowiastka o Normanie to słabizna, która miała tylko jeden cel: przypomnieć, że wycofanie się to nie dla niego, a historia z pewnymi skałami wprowadza na scenę wroga, ale zapowiada się to nad wyraz tandetnie i kiczowato. A skoro o tandecie i kiczu mowa… Rysunki, no Pepe Larraz fajnie rysuje, jest klimatycznie i widowiskowo, ale kiedy serwuje nam niby zabawne miny Petera to jest to żenada totalna. Reszta wypada bardzo fajnie, ale przez to te miny wyglądają jeszcze gorzej. Romita też dobrze robi oczom, ale że nie ma tu co pokazać, zostawia pole do popisu koloryście, a to nie ktoś pokroju Deana White’a, by wycisnął z kreski JR Jr. super klimat.

 

Podsumowując, zawód. Nie jakiś wielki, czyta się to szybko i lekko, ale straszny to przeciętniak. Powtórka z powtórki, z powtórki, z powtórki. Jak na jeszcze jeden komiks z Pajęczakiem, no przeciętna to robota. Jak na wielkie otwarcie nowej serii, która ma przeciągnąć nowych, a starym dać nieco nadziei, że w serii w końcu będzie lepiej, wypada to niestety bardzo słabo. Przeczytałem, ale po kolejne sięgnę pewnie dopiero jak rzecz wyjdzie po polsku, bo Spidera mimo kiepścizny wciąż zbieram i dla dopełnienia kolekcji będę kupował – szkoda, że nie mogę tego kupować dla dobrej fabuły…

Komentarze