Teraz czekaj na zeszły rok – Philip K. Dick

CZAS NARKOTYKÓW

 

Wydawanie Dicka trwa. To, co najsłynniejsze, najlepsze i najbardziej rozpoznawalne, już dostaliśmy, od dłuższego czasu trwa wznawianie albo wydawanie dzieł mniej znanych, a to do nich należy. Chociaż z drugiej strony jest też jednym z dzieł, które uznaje się za reprezentatywne dla tego okresu twórczości szalonego autora o nieokiełznanej wyobraźni. To też rzecz, którą można uznać za bardzo osobistą – a na pewno opartą w dużej mierze na osobistych doświadczeniach autora ze środkami psychoaktywnymi. I chociaż nie jest to najlepsze z dzieł Dicka, acz podobne do wielu innych jego książek, nadal warte jest uwagi. Choćby ze względu na to, co dla wielu będzie minusem, a dla mnie stanowiło jedną z największych sił tej powieści – skupienie się na postaciach i ich trudnych relacjach, zamiast na kosmicznym konflikcie, który zszedł na dalszy plan, stając się w zasadzie tłem. Bo każda dobra fantastyka stoi ludźmi, stoi prawdą i przekazem, a nie popisami wyobraźni.

 

Doktor Eric Sweetscent, człowiek z problemami. Czy jednak te osobiste są mniej ważne, niż wielka wojna, jaka toczy się z rigami – podobnymi do owadów kosmitami? A co ze sprawami zawodowymi? Żona Erica, Kathy, ćpa, ćpa narkotyk, po którym ludzie przenoszą się w czasie. To, ze ćpa to jedno, ale ona chciałby jeszcze, żeby mąż dołączył do niej w tym nałogu. Poza tym nasz bohater musi zająć się pacjentem, bardzo ważnym pacjentem, człowiekiem chorym, ale ta choroba jest dla niego równie ważna, co stanowisko, jakie zajmuje. Czy w całym tym szaleństwie znajdzie się wyjście satysfakcjonujące… kogokolwiek?

 

Dick miał świetne pomysły i chyba żaden czytelnik temu nie zaprzeczy. Z wykonaniem bywało gorzej, pisać potrafił, ale z drugiej strony przez wszystkie swoje paranoje i przebywanie w stanach dalekich od jakiejkolwiek przeszłości nie przekładało się na tworzenie zwartych, konsekwentnych fabuł ani tym bardziej na jakieś szczególne panowanie nad materią samej opowieści. A jednak pomysły miał dobre, czasem klasyczne, czasem odkrywcze, czasem szalone, może czasem chore, osobliwe, bo przecież dyktowane napędzanym środkami odurzającymi szaleństwem, ale jednak świetne. I działające na czytelnika, bo przecież nic tak nie działa na nas, jak prawda, a Dick w masę rzeczy, które opisywał wierzył i stąd jego przekonujące oddanie nawet absurdalnie brzmiących rzeczy. 


Wracając do sedna, czyli „Teraz czekaj na zeszły rok” to z jednej strony sci-fi pełną gębą. Nawet w pewnym stopniu militarne sci-fi, o kosmicznym konflikcie, o obcych rasach, obcych świata i wszystkim takim obcym ogólnie, nieco w klimatach pamiętanych z „Żołnierzy kosmosu” (nie poradzę, że robale z outer space tak mi się kojarzą). Z drugiej jednak to wszystko to tylko tło, pretekst, może wynik fascynacji, może element dodany by nie wypaść z wprawy. To, co kosmiczne, to przyszłościowe i oderwane od ziemi, odległe od niej i od nas, w tym wypadku nawet mocniej podkreśla opowieść o czasach i tym, co ponadczasowe – ludzkiej naturze. I fajnie mu to wychodzi, choć takie rzeczy już były.


Bohaterowie są interesujący, cała otoczka tak samo. Mamy tu związek, związek toksyczny, mamy ludzi tkwiących w tej sytuacji i to, co z tego wszystkiego wynika. Jest fajny pomysł na podróże w czasie – nie zawsze idealnie wykonany, ale z niezłym pod względami naukowymi podejściem – i z tym kosmicznym konfliktem, który może i jest na dalszym planie, ale jednocześnie stanowi ciekawe spojrzenie na wojnę, władzę i wszystko inne. No i są narkotyki, wiadomo, pisałem o tym, ale tu w ujęciu intensywniejszym i bardziej wyeksponowanym, niż zazwyczaj. Wszystko to składa się na powieść ciekawą, intrygującą, a momentami nawet zawierającą elementy mi bliskie, pozwalające wczuć się bardziej, wejść głębiej, mocniej poczuć.

 

Niezmiennie polecam. Dicka można kochać, można nienawidzić, ale znać wypada. I to wcale nie tylko te jego najsławniejsze dzieła pokroju „Ubika”, „Czy androidy śnią o elektrycznych owcach” etc. Tym bardziej, że nasze polskie wydanie jest po prostu przepiękne, z genialnym, nawet jeśli ubogimi ilustracjami, twardą oprawą i dodatkową obwolutą. Wygląda to wyśmienicie, pięknie prezentuje się na półce i ręce aż same wyciągają się by sięgnąć po książkę.


Recenzja opublikowana na portalu Sztukater.

Komentarze