Wasp: Stwór z kosmosu / Oblężeni – Stan Lee, Ernie Hart, Jack Kirby, Roger Stern, John Buscema, Tom Palmer
Powiem, że nie rozumiem
dlaczego tak, a nie inaczej wydano ten komiks. No bo na ten tom składa
się głównie legendarna fabuła „Under Siege”, ale podano nam ją w dziwnie
pociętej formie. Zabrakło pierwszego i trzeciego zeszytu tej fabuły, za to
dostaliśmy jeszcze jeden dodatkowy, już nie wchodzący w jej skład (choć mający
sens, bo skoro album miał traktować o Wasp to ten dodatkowy numer o zmianie
władzy w Avengers jest tu dla jej postaci istotny). Zabieg dziwny, ale da się
go przeżyć, jak przeżyć da się też pewne drażniące elementy, ale o tym potem, bo „Oblężeni” to jedna z
najlepszych avengersowych fabuł i mimo upływu niemal czterdziestu lat nadal
znakomicie wypada.
Źli łączą siły i gromadzą
się. I jako ekipa Mistrzów Zła postanawiają raz na zawsze skończyć z Avengers.
Czy taki team-up wrogów, którzy nie mają moralnych oporów, uda się
powstrzymać? A jeśli tak, to jakim kosztem? Bo wkrótce Avengers rzeczywistości upadają i wszystko wskazuje na to, że już nie podniosą się z kolan...
Okej, no to najpierw
spróbuję ogarnąć nieco o co chodzi z tymi wszystkimi cięciami. Pierwsze trzy
zeszyty to wątek z Namorem, który jeszcze przeplata się z jednym numerem serii
„Alpha Flight”, więc postanowiono darować nam całe starcie z wodnym gościem,
żeby tom się nie rozrósł nadmiernie. Można było wrzucić te trzy (albo po prostu dwa, bo AF nie jest jakoś istotny) zeszyty, a
wyciąć debiut Wasp (bo po pierwsze po polsku już go mieliśmy i był zbędny, a po
drugie są tomy tej kolekcji, które debiutów nie zawierają, a jednak nie cierpi
na tym samo wydanie) i byłoby lepiej. Zresztą dłuższe tomy też już bywały i
jakoś można było je wydać. Ale wcięto i to się czuje. Dano to, co ważniejsze
dla „Oblężonych”, a potem już poleciano z historią do końca i jeszcze wrzucono
ten dodatkowy zeszyt, który fajnie tu zagrał. Niesmak pozostał, fakt, z drugiej
jednak strony cieszę się, że ten album się ukazał.
No bo świetna to historia
i tyle. Kawał dramatycznego (sceny katowania Jarvisa mają moc), widowiskowego superhero, które czyta się naprawdę
dobrze. Treściwe to to, ale i pomysłowe – najczarniejsza wówczas godzina w
karierze Mścicieli w fajnym, nieoczywistym składzie. Tu akcja nie pędzi na
złamanie karku, scenarzysta stawia na sporo gadania, sporo treści i sporo
wnikania w postacie (irytujący Herkules, nieźle skrojona, silna acz pełna wątpliwości Wasp). Ale jednocześnie dzieje się dużo i brutalnie – a
przynajmniej całkiem brutalnie, jak na takie opowieści – i jest na co
popatrzeć. A skoro o patrzeniu mowa… No szata graficzna jest znakomita, John
Buscema ze wspierającym go Tomem Palmerem pokazują się od najlepszej strony.
Połączenie klasycznego i nowoczesnego, realistycznego i brudnego, prostoty i
detali, daje nam grafikę, która w oko wpada i robi wrażenie nawet dziś. A może
szczególnie dziś, bo udowadnia, że nie trzeba komputerowych fajerwerków, żeby
coś super wyglądało. Ale czy o tym trzeba kogokolwiek przekonywać?
Więc polecam, bo warto. W
sumie coś bez większego echa przeszedł u nas ten komiks, a niesłusznie. Świetny
jest, słusznie wrzucany na wszelkie listy najlepszych komiksów o Avengers (plus
na listę „Wizarda” stu najlepszych komiksów w ogóle), nawet spoko przetłumaczony, co w tej kolekcji jest rzadkością, dziwnych cięć i słabej okładki (a mnie drażni tu jeszcze olbrzymie nagromadzenie odsyłaczy do innych komiksów, jakby to był katalog reklamowy, wiem, w Marvelu zawsze tego sporo, ale rzadko na taką skalę, by co kilka stron coś, a nawet i po kilka na jedną stronę...), warto go poznać.
Komentarze
Prześlij komentarz