OD
KSIĘŻNICZKI, DO NIEWOLNICZKI
„Achaja”, czyli jedno z nielicznych naprawdę
dobrych rodzimych fantasy. Takie z jajem, ale jednak naprawdę dobre. Tak, tak,
wiem ile się narzeka na prozę Ziemiańskiego, ale gość pisać potrafi. I potrafi
przykuć czytelnika do opowieści przez sześćset stron. Wiadomo, to tylko literatura
rozrywkowa, wiadomo, ambicji w tym wielkich nie ma – choć nie powiem, że wcale,
bo są tu filozoficzno-religijne rozkminy i parę prawd o ludziach, wojnie i
polityce, nawet jeśli to rozkminy i prawdy oczywiste – ale właśnie jak rozrywka
sprawdza się dobrze, jest wyrazista, pozbawiona nudy, przyjemnie zadziorna i
nawet jeśli dość męska przy tym, mająca swój urok. I chociaż sam Ziemiański nie
uważa tej serii za fantasy, spełnia wszystkie gatunkowe wymogi dając zarówno
fanom, jak i tym, za tą odmianą fantastyki nieprzepadającym, porcję fajnej
rozrywki, która mi osobiście, po latach, weszła jeszcze przyjemniej, niż
kiedyś.
Achaja, księżniczka Troy, która w życiu nie zaznała
prawdziwych trudności – właściwie to ona nawet życia nie zaznała – nagle trafia
w sam środek problemów, które zmuszą ją do stania się twardą, chyba, że woli
umrzeć. Jej młoda macocha, którą przygruchał sobie ojciec, nie znosi
dziewczyny, a że ma wpływ na męża, postanawia się pozbyć jej za wszelką cenę.
Okazją do tego jest obowiązkowa służba w armii. Bogatych stać co prawda, by
wynająć sobie kogoś do roli członka rodziny i wcielić go do armii zamiast
prawdziwego krewnego, ale dzięki knowaniom macochy, to Achaja trafia do wojska,
a że na świecie wrze, tu się biją, tam mordują, tu wojna, tam spiski, nasza
dziewczyna trafia na front na pewną śmierć. Wzięta do niewoli, powinna już
żegnać się z życiem, ale…
Co z tym jednak ma wspólnego stary cwany skryba
zakonny Zaan, porywczy, nieobyty młodziak Sirius, potrafiący jednak dobrze
udawać, a także czarownik Meredith, który otrzymał misję od samego Boga?
Kiedyś, długie lata temu – dekada już dawno minęła –
„Achaja” trafiła w moje ręce z wymiany. Mieliśmy taką lokalną, szybko porzuconą
imprezę, że chętni spotykali się, wymieniali książkami, zostawiali do oddania,
przy okazji posiedzieli, pogadali, czasem jakąś herbatkę czy kawkę wypili, bo
wydarzenie odbywało się w kawiarni / herbaciarni. Wymieniłem się nie wiem na
co, ale pamiętam, że miałem nadzieję, że fajnie będzie, jako że Ziemiańskiego
zdążyłem już poznać i nawet polubić, do tego pamiętałem pozytywne opinie z
poświęconej fantastyce prasy... I chyba to nie był mój czas, bo nie kupiło mnie
to z miejsca, darowałem sobie, potem jednak wróciłem i pochłonąłem pierwszy
tom, bawiąc się naprawdę dobrze. A jakiś czas temu wróciłem z zamiarem
odświeżenia i w końcu może zaliczenia całej serii, bo pewne luki w niej mam, a
cykl rozrasta się coraz bardziej i nadal fajnie wchodzi i…
No i nadal dobrze się bawiłem, chyba nawet lepiej
niż kiedyś. Rzecz to takie przygodowo-wojenne coś na luzie. Ziemiański nie
określa tego jako fantasy i niech mu będzie, ale widać tu też takie zacięcie z
heroicznej odmiany tego gatunku. Elementy fantastyczne też są, bo jest magia,
jest boski i demoniczny pierwiastek, jest też pewna odrobina niezwykłości nieco
innej natury, ale to już zostawiam do odkrycia Wam, jeśli zamierzacie czytać (a
jeśli nie, to i tak nie ciekawostka dla Was). Oczywiście całość to głównie
akcja, ale taka nonszalancka, podlana humorem i wulgarnością. Seksu też tu nie
brak, chociaż, jak na Ziemiańskiego możliwości, jest dość łagodnie, a do tego
mamy sekrety, tajemnice czy wreszcie coś, za czym w literaturze nie przepadam,
a jednak tu mi pasowało – spiski, kombinowanie, dworskie intrygi i wielką i
małą politykę i tym podobne kwestie. Jest też sporo prawd o władzy i wojsku, a
i niezłe ilustracje też są. Nie ma za to nudy. Wchodzi szybko i przyjemnie i
nawet jeśli jest oczywista, nie zawodzi.
Jak pisałem, fajna rzecz. I jedno z najlepszych fantasy
– upieram się przy tym terminie – na polskim rynku. Na palcach jednej ręki mogę
wymienić autorów operujących w tym gatunku, którzy warci są uwagi i Ziemiański
bez dwóch zdań się do nich zalicza.
Komentarze
Prześlij komentarz